recenzja #329

dodano: 09 lipca 2024

RECENZJA #329

Two Worlds One- 12” „T.W.O.” (Go Mistake) 2024

By Adam Szulc Barber lipiec 2024

 

Trzynaście kawałków w jedenaście minut?

To się może zdarzyć jeśli do akcji wkracza Mike Bullshit znany z początku lat dziewięćdziesiątych z zespołu GO! i wydawanego wtedy periodyku „Bullshit Monthly”. W tamtym czasie Mike zakładając kapelę miał na celu restaurację sceny hardcore punk i próbę skierowania jej działań w podobną stronę w jaką zmierzała dekadę wcześniej w swych pierwszych latach działania. Komercję, narkotyki, alkohol, dorosłość, wielkie trasy koncertowe i gwiazdorzenie uznał za bolączkę scenowych czasów i zdecydowanie z nimi walczył. GO! był wtedy niezwykle aktywnym zespołem łącząc trzeźwy styl życia z trashowym hardcore i politycznym zacięciem. Ich muzyka była szybkimi i krótkimi ciosami w podbródki yuppiesów, wielkich korporacji i zaspanego społeczeństwa.

 

Po latach Mike wraca z nowym projektem, który nazwał Two Worlds One i w nim to z dwoma członkami budapesztańskiej grupy Crippled Fox ponownie chcą nawrócić świat. Rzeczony zespół z Węgier to wieloletni weterani trashowej nawalanki, a Mike występuje tu w swej ulubionej roli niezłomnego ascetycznego mnicha wykrzykując hasła o tym, że ludzie powinni się zmienić. Chłoszcze przy tym wszystkich po równo od lewa do prawa.

 

Jeżeli jest tak jak napisałem w pierwszym zdaniu, że nagrania trwają krócej niż ich ilość, to musicie sobie zdawać sprawę z tego, że teksty są raczej zbitkami haseł niż publicystyką, ale są taką formą, którą ja przyjmuję w całości. Jednakże zaskakujące jest to ile, mimo wszystko, można zmieścić słów w tak krótkim czasie. Z kolei ci, którzy pamiętają stare utwory GO! wiedzą, że jest to jak najbardziej możliwe.

Muzyka Two Worlds One to staromodny hardcore w manierze bostońskich ekip sprzed czterdziestu z okładem lat. Mam na myśli głównie SSD, DYS i Negative FX, ale z dwiema dodatkowymi inspiracjami, które mnie gdzieś tam chodzą po głowie słuchając tej przedłużonej epki. Half Off z Kalifornii i Ripcord z UK- to te dwie nazwy przemykają mi przez myśl gdy słucham tych nagrań i chyba nie mylę się, bo podobieństwa są aż nazbyt słyszalne. Rzecz jasna uważam, że to dobrze czerpać z dorobku starszych kolegów, a poza tym historia muzyki hardcore punk, która notabene już dawno skończyła czterdziestkę, jest tak zróżnicowana i bogata, że przez lata jeszcze będzie można z niej korzystać.

 

Moim absolutnym muzycznym faworytem jest tutaj ostatni kawałek na płycie. Mowa o „The seed”, który ma świetną konstrukcję, starodawne powolne rozkręcanie, dobre tempo w drugiej części i fajny tekst.

 

Gdyby nie to, że strona B jest pusta, a wszystko z racji długości się zmieściło na pierwszej, to musiałbym co chwilę przerzucać płytę na drugi grzbiet, a tak igła się cofa i jedziemy w kółko dalej. Sam placek w ładnym trawiastym zielonym, a jego kształt jest zaskakujący, bo jest wycięty w taki radioaktywny trójkącik. Pomysłowe.

U mnie w czołówce płyt 2024 roku.

Słuchamy w Jamie!

 

Refuse Records x CoreTex

wróć do listy wpisów