recenzja #331

dodano: 23 lipca 2024

RECENZJA #331

AWOL- Lp „Tear ‘em to bits” (Flatspot Records) 2024

By Adam Szulc Barber lipiec 2024

 

Australijski band AWOL powstał w 2020 roku w trakcie ostrych lockdownów w tamtym kraju. Pięciu chłopaków powodowanych frustracją i izolacją założyło mocny hardcorowy band, który szybko stał się popularny na terenie Australii, a teraz ich siła, wraz z najnowszym albumem „Tear ‘em to bits”, przedostaje się na cały świat. Ten kawałek placka ukazał się na przełomie kwietnia i maja tego roku, zatem czas odsłuchać, bo pamiętając hardcorową scenę australijską jak chociażby legenda Civil Dissident czy z innej bajki, a bliższej dzisiejszej recenzji 50 Lions, można się spodziewać ciekawych rzeczy.

 

Dziewięć ostrych numerów AWOL nie pozostawia złudzeń. Treściwe i tłuste kawałki chodzą po linii Madball/Terror z kontrastowymi breakdownami i średnim tempem. Niektóre utwory sprawiają wrażenie leniwych, jakby granych od niechcenia albo od tyłu, ale to tylko złudzenie. Zespół gra z pewnością siebie, bardzo do przodu i z potworną siłą. Każda kolejna propozycja to mocne uderzenie w podbródek, a instrumenty wręcz prześcigają się w naginaniu do dołu. Do tego wszystkiego wokalista Christian o nazwisku nomen omen Schultz growluje siłowo bardzo nisko, ale w hardcorowej, a nie blackmetalowej manierze. To jest dobra i równa płyta z kilkoma jasnymi punktami w postaci świetnie wprowadzającego intro „Lejos de dios” na akustykach i z jakimś tam elektro pogłosem. Świetnie płytę zamyka „Lost again”- mocny, choć trochę nieoczywisty numer z ciekawym wstępem i pokombinowanym rytmem. Natomiast w środku jak pisałem jest jatka i jazda po całej hatecorowej linii. Świetna, nowoczesna produkcja pokazuje porządny, rzemieślniczy zespół, który chyba jednak nie zrobi wielkiej kariery, bo pobrzmiewa w tym wszystkim pewna wtórność, ale kopa mają nielichego. Plusy dla nich również za okładkę, na której przedstawieni są główni aktorzy kowidowej demolki- kostucha i diabeł.  

 

Mam takie nieodparte wrażenie, że największe inspiracje AWOL czerpie z angielskich kapel. To może się wydawać oczywiste, wszak Australia jest połączona ze starym krajem pępowiną w postaci Commonwealthu. Jednak z racji odległości na ostatnim kontynencie między oceanem Indyjskim a Spokojnym wszystko trwa trochę dłużej, stąd moda na beatdown hardcore przyszła także nieco później. W muzyce AWOL słychać całe partie, riffy i wokale, włącznie z tym specyficznym angolskim akcentem, czerpane z Knuckledust, Dead Man’s Chest, Maleviolence czy Broken Teeth. Całości przewodzi ten uliczny chamski sznyt. Ma to swój urok, zwłaszcza jeśli jest to autentyczne, a w przypadku AWOL chyba właśnie tak jest, chociaż w przeciwieństwie do angielskich kolegów ich buźki nie mają tatuaży, a w paszczach nie ma złotych zębów. Wszystko jeszcze przed nimi, przyjadą na wyspy to się nauczą.

 

Dobry album do posłuchania i nawet po czterech razach jeszcze mi się nie znudził.

Mój placek na szarym.

Słuchamy w Jamie!

 

Flatspot Records x Last Ride Records x CoreTex

wróć do listy wpisów