recenzja #338
RECENZJA #338
Integrity- Lp „Systems overload” (Organized Crime Records) 1995/2012
By Adam Szulc Barber wrzesień 2024
Dziś rocznica Jamy. W Jamie praca brzytwą jest elementem codziennych zmagań. Okładka płyty Integrity, a w zasadzie jednej z pierwszych porządnych reedycji po siedemnastu latach od wydania, zawiera piękną, pordzewiałą, przepracowaną brzytwę. To na dziś. Na początek Ósemki Jamy!
Start!
„System overload” to ważny album w dorobku zespołu. Jest drugi w kolejności, a wiadomo, że drugi po pierwszym genialnym jest trudny. Zespół musiał znaleźć patent na zmianę oblicza, ale utrzymać się w konwencji. Zrobili najlepszy ruch z możliwych czyli wrócili do korzeni i okrasili to porządnymi nowoczesnymi skwarkami. Tak na marginesie, to podczas wszelakich szkoleń i pokazów gdy opowiadam o wypaleniu zawodowym czy o krętej drodze, która prowadzi nas po ścieżce zawodowej kariery, zwracam uwagę na odwrócenie się i spojrzenie do tyłu, na siebie gdy rozpoczynałeś/łaś pracę w tym szlachetnym zawodzie. Co wtedy Cię kręciło, co Cię napędzało? Myślę, że podobne rozważania mieli członkowie zespołu Integrity po sławetnej płycie „Those who fear tomorrow”. Trudno przebić takiego giganta, więc trzeba było przemeblować wszystko i zagotować zupę od nowa. Od rzemyczka do koniczka czyli od małego pomysłu nowej płyty do zrealizowania wielkiego albumu. Wyszedł świetny efekt. W obszernym wstępie gitarzysta Aaron Melnick, jeden z dwóch braci grających w zespole (Leon był basistą) opowiada jak z Dwidem, wokalistą, zamknęli się w piwnicy domku, który kupili i tam wymyślali cały koncept od nowa. Słuchając zespołów z Brazylii i Japonii inspirowali się surowymi dźwiękami punkowej rewolty lat osiemdziesiątych. Do tego koktajlu dołożyli brzmienie a’la Cleveland Hardcore, slayerowate solówki, metaliczny pobrzęk, zdarte gardło i bandytierski sznyt portowych dzielnic. Zagrało. „Systems overload” obroniło się i dogoniło starszego brata z 1991 roku.
Piszę o tym dzisiaj, bo po pierwsze to dziś ten album jest uznany po prostu jako jedna z najlepszych hardcorowych płyt ever, po drugie rzeczona brzytwa, która znalazła się na okładce reedycji ma ewidentne konotacje branżowe u nas, a po trzecie element powrotu do korzeni jest mi zawsze bliski i namawiam wszystkich gorąco do poszukania swojej nowej drogi poprzez starą drogę.
Na pewno ten album będziemy dziś grać w trakcie naszych obchodów, bo takie evergreeny jak „Incarnate 305”, „Grace of the unholy” czy last but not least i w zasadzie chyba najlepszy numer na płycie „Armenian persecution” o tureckiej masakrze Ormian w 1915 roku są absolutnymi hitami hardcorowej nawalanki.
Dodam, że rok temu Dwid Hellion pełniący tu rolę frontmana, autora tekstów i grafika zilustrował okładkę płyty „Jama & Friends 2”. Słynna czaszka ozdobiona grzybkiem z radioaktywnych oparów dumnie prezentuje się na drugiej części naszej składanki.
Widzimy się do 18.00, bo Jama dziś świętuje!
Słuchamy tu dobrej muzyki w tym Integrity i wielu innych!
A co do Integrity, to w tym roku w Jamie jeszcze jedna niespodzianka, ale póki co cicho sza...