recenzja #343
RECENZJA #343
Fucking Angry- Lp „…still fucking angry!” (Rookie Records) 2024
By Adam Szulc Barber październik 2024
Nowa fala niemieckiego punk rocka rozwija się dynamicznie. Rok i dwa lata temu recenzowałem tutaj nowe rzeczy od Thinner, Toxpack i Alarmsignal (ten ostatni najbardziej podobny mentalnie, muzycznie i tekstowo do Fucking Angry), a wciąż za naszą zachodnią granicą pojawiają się kolejne albumy od kolejnych zespołów.
Fucking Angry powstali w 2013 roku i pochodzą z byłej stolicy Republiki Federalnej, czyli z Bonn. Ich najnowsza płyta jest następcą „Dancing in the street” i mamy na niej dwanaście nowych numerów. Większość z nich to bezkompromisowe hardcorepunkowe uderzenia, a ze względu na obecność wokalistki, styl i tempo jest tu trochę podobne do naszego Eye For An Eye. Kawałki płyną konkretnie i bez zbędnego obcyndalania się. W porównaniu do wcześniejszych nagrań można tu usłyszeć kilka eksperymentalnych brzmień. Jest utwór „Peace x Love”, który gdzieś tam mniej lub bardziej podskórnie dotyka rastamańskiego obszaru. Mówiąc pokrótce jest to punk rockowa zabawa z muzyką reggae, które przecież kiedyś były blisko siebie (vide pierwszy dzień festiwali w Jarocinie w latach osiemdziesiątych, szwedzki band Rasta Boys, rodzima składanka „Fala” czy choćby współczesne Punky Reggae Party, ale te przykłady można by tu mnożyć) i to jest fajny ukłon do początków tych ruchów i współpracy obu subkultur. Pisząc eksperymentalne brzmienia celowo używam liczby mnogiej, ponieważ, oprócz reggae’owych inspiracji, zewnętrznych muzycznych odniesień na płycie Fucking Angry jest kilka. Mam tu na myśli chociażby „Dunkelheit”, w którym na początku utworu perkusista (swoją drogą świetny zawodnik!) gra rytm w stylu brazylijskiej samby czy „Broken” gdzie używają czegoś w rodzaju ukulele. Reszta płyty jest czytelna, jasna i przejrzysta. Dominuje negacyjny hardcore punk na wysokich obrotach, ze zgrabnymi melodiami, ciekawymi kompozycjami i miłymi dla ucha refrenami. Nasz Jamowy faworyt to „Fuck you all”, który od czasu do czasu jest soundtrackiem dnia :) Zatem do ich muzyki nie ma się co przyczepić, bo jest równiutko, energetycznie i z przytupem. Gorzej sfera tekstowa.
Słowa utworów są tutaj w połowie napisane po angielsku i niemiecku. Podoba mi się ten zabieg, zresztą kiedyś częściej stosowany w europejskich zespołach sceny hardcore punkowej. Niestety teksty się nie bronią. Są infantylne, proste jak drut i w manierze totalnej nienawiści. Z jednej strony zespół zarzeka się totalną miłością, a z drugiej płynie totalny hejt na każdego kto nie przystaje do ich parafii. W sumie to liryka jest tu na poziomie dziecka z czwartej klasy.
Muzycznie blisko starych dobrych niemieckich grup, którymi zasłuchiwałem się prawie cztery dekady temu. Mam tu na myśli przede wszystkim Upright Citizens, Inferno i Toxoplasma, bo ich dziedzictwo jest tu mocno słyszalne. Oczywiście studio i produkcja są o niebo lepsze, a mocny wokal pani Becky świetnie koreluje z ostrymi gitarami. W ogóle mam taką konstatację, że bliskie to wszystko do Baboon Show. Tak, po kolejnym przesłuchaniu jestem przekonany, że to właśnie do tych Szwedów ekipie z Fucking Angry najbliżej.
Przyzwoity album, ale ze względu na jakość słowa pisanego nie łapią się u mnie na album roku 2024.
Jakkolwiek słuchamy w Jamie!
CoreTex x Rookie Records x F*cking Angry