recenzja #346
RECENZJA #346
Brigata Vendetta- Lp „This is how democracy dies” (Pirate Press Records) 2024
By Adam Szulc Barber październik 2024
Nówka od kalifornijskich nawalaczy, którzy nie od dziś w undergroundowym światku siedzą; wciąż jednak nie są starzy i mają wspaniałą młodzieńczą werwę.
W zasadzie to tak jak brzmi „This is how democracy dies” powinien brzmieć nowoczesny punk rock. Jest tu to co lubię, czyli głębokie odniesienia do pierwotnej formy tak ważne w zachowaniu tradycji gatunku. Zatem jest ostro, bezkompromisowo, konkretnie i z dużą dozą frustracji i gniewu. Widać tu ostry antysystemowy zew, czyli niezgodę na samowolę państwa i ograniczanie wolności jednostki. To dobrze, młodzi ludzie muszą się buntować, a starsi nie zasypiać i zauważać, że co jest nie tak. To wszystko oczywiście ładnie i pięknie, ale czy w tych czasach, gdy tak zwane demokratyczne rządy, na przykład ten z Kalifornii skąd pochodzi Brigata Vendetta, próbują zaczynać forsować możliwość zmiany płci wśród dzieci, a rodzicom, którzy chcą się temu sprzeciwiać będą je odbierać, to czy tak radykalny zespół sprzeciwi się temu? Zawsze mam z tym zagwozdkę, bo jak chodzi o zmiany klimatyczne czy stręczenie preparatami to protest jest łatwy, wszak wszyscy o tym mówią, a w przypadku opisanym wyżej może nie być to dla niezależnych kapel takie proste.
Jakkolwiek, pomijając tak ważne kwestie ideologiczne, Brigata Vendetta ma w sobie dużo świeżości i mimo siedzenia po same uszy w punk rockowej historii, wszak członkowie kapeli wygartywali z czarciego kotła w drużynach Bum City Saints i Harrington Saints, czuć tutaj świeżego ducha. Czuć też ducha obu „Świętych” zespołów: z B.C.S jest hardcore punk, a z okolic H.S. street oi. Do tego wszystko jest skalane inspiracjami dawno zapomnianymi sprzed lat (Poison Idea, Dead Kennedys, Neon Christ, Cause For Alarm, Wretched, False Prophets, Blitz, Capitol Punishment i tym podobne), ale słychać tu takiego nowego, trochę oiowego vibe’a.
Trzynaście kawałków ledwie przekraczających minutę każdy. To dla mnie atut. Lubię rzeczowo i na temat plus ogrom dynamiki, a tu tego wszystkiego jest aż nadto. „Get the spirit”, „Lose again”, „Embrace” i „’87 again” - pierwsze cztery atakują ostro, a ostatni z nich ma świetne zwolnienie z lat osiemdziesiątych w stylu starego Agnostic Front. Dalej podobnie. Utwory strzelają jak ze Smith & Wessona- przeładowane i bang bang. Dzieje się tam coś pozytywnego w środku, ładnie słychać blachy, głęboko siedzi basior, a w takim kawałku jak „Stuck there” to słyszę całą płytę T.M.A. z Ohio, jeśli ktoś jeszcze pamięta ich album „What’s for dinner” z 1984 roku. Mimo wszystko jest dość sztampowo i pod koniec płyty trochę mi się już to wszystko nudzi. Patenty są ograne i widać, że panowie z pomysłowością są trochę na bakier, ale może przy kolejnych albumach będzie lepiej? Jestem jednak przekonany, że na żywca muszą wypadać genialnie, bo to jest właśnie taka muzyka: żywa i energetyczna. Ostatni numer z tego winyla to „Greenies” i jest to mój faworyt, w zasadzie nic wielkiego się tam nie dzieje, ale ten wstępik ze sfuzowanym basem robi robotę. Nie będzie to czołówka tego roku, ale od czasu do czasu odpalić można.
Słuchamy w Jamie!
Pirates Press Records