recenzja #348
RECENZJA #348
Hellgreaser- Lp „Hymns of the dead” (Sunny Bastards Records) 2024
By Adam Szulc Barber październik 2024
Nowa fala niemieckiego grania jest całkiem ciekawa. W niej to wyróżnia się zespół Hellgreaser, który na rynku istnieje od raptem czterech lat, a już widać wielkie ich zaangażowanie w budowanie własnego pomysłu na holistyczny koncept zespołu. Koncept ten nie jakiś specjalnie wyjątkowy, bo zdarzały się już w historii punkowej muzyki zespoły przebierające się za zombie (vide chociażby almighty Misfits), ale Hellgreaser wyróżnia się tym, że ich muzyka nie jest death punkiem, zombiakowym doliniarstwem, gotyckim smutkiem czy czymś w tym stylu. Ich styl grania, w mojej opinii, kompletnie nie pasuje do ich wyglądu, z którego wieje halloweenową grozą. Zawarta muzyka na albumie „Hymns of the dead” jest melodyjnym kalifornijskim punk rockiem w klimacie największych i najlepszych gwiazd melo core’a i całegoż gatunku. Chciałoby się wymienić takie tuzy jak Bad Religion, No Fx, Green Day czy Blink 182, bo słychać, że mają spory wpływ na naszych bohaterów. Na początku jednak nie wchodziło mi to i nie mogłem rozgryźć całej idei, bo jak to może tak być: czarne stroje, grzywki na oczach, pompadurowe wyczesy na tłuściochy, szyderczo uśmiechnięte czachy, rozszarpujące kruki und wrony i rysunki trumienno-funeralne kojarzą mi się z kapelami, które raczej smutno grają i jeszcze smutniej śpiewają. Tutaj jest odwrotnie, muzyka jest żwawa, dynamiczna i pozytywna, żeby nie powiedzieć nawet, że wesoła, a panowie na luzaków i jajcarzy nie wyglądają.
Jednakże zespól gra bardzo sprawnie, kawałki są konkretnie zbudowane, mają czasami taki lekko misfitsowy zaśpiew- zwłaszcza w chórkach- ale wszystko brzmi świetnie, czysto i radośnie. Po kilkukrotnym przesłuchaniu przyzwyczajam się do klimatu, ale nie mogę jednocześnie patrzeć na ilustrację okładkową, bo mam rozdwojenie jaźni. Wciąż tkwię w tym schemacie, że smutne obrazki to musi być korelacja ze smutną muzyką. Jednakże daję im spory plus za to, że potrafią wyjść poza wyrysowany w mej głowie obrazek i robią swoje.
Mam tu kilka swoich hitów, że wymienię „Fiends in me”, „Alive” i zamykający album „Season of my life”. Zwłaszcza ten ostatni robi genialny klimat porządnej pogowej potupajki, bo nóżka sama chodzi w rytm porządnego werbla. Fajnie płytę otwiera „Dead like you” i a’propos tytułów utworów, ich tekstów, a także tytułu całej płyty to widać w nich fascynację pop kulturowym złem z całego nie tego świata. Diabły, duchy, martwiaki, cmentarniaki i tym podobne zjawy przewijają się tu w ilościach hurtowych. Jest ich mniej więcej tyle co glist w truposzu po kilku miesiącach leżakowania pod ziemią w drewnianym garniturze. Jakkolwiek spodobało mi się to niestandardowe i nieszablonowe podejście do tematu, więc daję okejkę temu allegrowiczowi (zwłaszcza w końcówce października) :)
Słuchamy w Jamie!
CoreTex x HELLGREASER x Sunny Bastards Records