recenzja #349

dodano: 02 listopada 2024

RECENZJA #349

Chuck Ragan- „Love & Lore” (Rise Records) 2024

By Adam Szulc Barber listopad 2024

 

Od kiedy usłyszałem pierwszą płytę Chucka Ragana, chłonę jego każdy kolejny album. Jego charakterystyczna, chrypliwa barwa głosu i wiodąca gitara we florydzkim bandzie Hot Water Music były wystarczającymi rekomendacjami by odsłuchać nagrań solowych. W międzyczasie widziałem na żywca dwa jego koncerty i czekałem na nową płytę pisząc nawet o tym w styczniowym poście o płytach z ubiegłego roku. Miałem muzyczne oczekiwana na 2024 i jednym z nich była właśnie chęć posłuchania nowych utworów Chucka.

 

I stało się, bo dokładnie tydzień temu, po grubo dekadzie przerwy, ukazała się najnowsza płyta „Love & Lore”. Tamta wcześniejsza „Till midnight” była przeze mnie recenzowana w jednym z numerów „Pasażera” i była wtedy moim albumem roku. Od tamtego czasu Chuck Ragan nie wydał niczego specjalnego poza dwiema jaskółeczkami w postaci płyty koncertowej i soundtracku do jakiejś gry komputerowej. To też już historia 2016 roku…

 

Zatem „Love & Lore” już jest. Na splatterowym placku. Odbieram ją z drżeniem rąk i uszu z berlińskiego Coretexu i zabieram się za słuchanie.

 

Jest tu dziesięć nowych utworów, w tym trzy single, których można było odsłuchać odpowiednio wcześniej i to może od nich zacznę. W kolejności pojawienia się na płycie „Wild in our ways” jest najlepszym odbiciem starych nagrań artysty. Jest tu ten amerykański indie rockowy vibe, jest dynamika, charyzmatyczny wox i lekko pokręcone, choć wciąż bardzo do przodu, tempo. To duży przebój ze świetnymi chórkami. „Echo the halls” to Chuck jakiego kocham. Powolny beat, lekko rozkręcający się utwór z przepięknym refrenem i tym podskórnym spokojem dzikiej natury. Jak zawsze najważniejszy jest dla niego człowiek w przestrzeni krajobrazu. O tym jest ten kawałek. Z kolei ostatnia z singlowych propozycji to „One more shot”. Jest akustyczną americaną z countrowym zacięciem. Piękny, szczery i ciepły utwór do słuchania pod gwiaździstym niebem.

 

Pierwszym kawałkiem otwierającym ten winyl jest „All in”, który głęboko wpływa do serca swym wybitym brzmieniem na pudle, ciekawym instrumentarium i chukowym flow. To samo kolejne sześć. Piękne, spokojne, kojące, ale w lekko rebelianckiej manierze, bo co by nie mówić Chuck Ragan to ikona hardcorowej sceny w USA. Jego solowe dokonania potwierdzają, że tenże hardcorowy nurt, który na pierwszy rzut oka wydaje się być groźny, macho i nie wiadomo jak agresywny, jest przechowalnią wrażliwych ludzi. I taki jest właśnie Chuck.

 

„Aching hours” pływa w okolicach soundtracka do filmów Sergio Leone. Oczyma wyobraźni widzę sytuację z połowy dnia: słońce wysoko, rzadkie kaktusy, drewniane dachy opuszczonych ruder, kuliste krzaki przewalające się przez miasteczko i dwóch typów mierzących na wprost siebie z błyszczących koltów. Po nim jeszcze „Reel my heart” i kończący podróż po małomiasteczkowej Ameryce „Hanging on”.

 

Wspaniałe są te utwory. Są prosto skonstruowane, ale zawierają rozbudowane aranże. Mają podziały jak lubię, czyli bez większego kombinowania intro + zwrotka + refren + powtórka. Jednakże dzieje się tam wszędzie coś niespodziewanego i magicznego.

 

Natomiast w tym wszystkim powiedzieć trzeba jeszcze jedną ważną rzecz. Chucka nie da się poznawać na wyrywki. Jest to wspaniałe doznanie słuchać go jako konceptualną rzecz od A do Zet. Od pierwszej nutki do ostatniego wybrzmienia. Taka jest płyta „Love & Lore”.

Niecierpliwie czekam na zimowy koncert.

U mnie w pierwszej trójce albumów roku 2024!

Słuchamy w Jamie!

 

Chuck Ragan (Official) x Hot Water Music x CoreTex  x Pasażer zine and records x Rise Records

wróć do listy wpisów