recenzja #351

dodano: 12 listopada 2024

RECENZJA #351

Gel- 12” „Persona” (Blue Grape Records) 2024

By Adam Szulc Barber listopad 2024

 

Krótko i na temat!

Nowy band Gel z New Jersey po zeszłorocznym albumie „Only constant” i debiutanckim singlu sprzed pięciu lat wraca z pięcioutworową epką na dwunastocalówce. Pani na wokalu-ryczy jak trzeba!, panowie z panią basistką na instrumentach- tną jak należy!, i nie ma zmiłuj. Od początku do końca wszyscy wiedzą co mają robić. Ich muzyka zmieniła się i ewoluuje przez ten czas kilku lat.

 

Nowe nagrania to konkret i samo gęste. Dużo w tym starego Morning Again, początków Walls Of Jericho i wokalu w klimacie When Eagles Dare. Wolne albo średnie tempo, do tego ogniste spowolnienia i breakdowny plus totalnie niski strój gitar. To wszystko ciekawe zabiegi mające na celu zwrócenie uwagi na to zjawisko jakim jest Gel. Teksty zostały tu napisane w manierze pesymistycznej i nie dające specjalnie nadziei na lepsze jutro. Skąd w nich tyle złości? Pewnie z wszystkiego co ich otacza, bo świat jest teraz na zakręcie i oby nie był to zakręt śmierci. Tego chyba obawiają się członkowie zespołu, bo kilka wersów jest przerażających. “Bred by torment apparition is born; Years of neglect and forced to face scorn; Foundation built to crumble, fighting back the collapse; Refuse to die by your roof, much rather swing my own axe”. I w tym stylu raczej o wymierzaniu sprawiedliwości i zatrząśnięciu światem spokojnych mieszczan niż o ataku na prawdziwy powód jakim jest system. Młodość ma swoje prawa i musi krzyczeć. Czy ma to sens? Krzyk zawsze ma i choć to milczenie jest złotem, to w wieku poborowym trzeba się wygadać.

 

Jakkolwiek te pięć numerów to jest złoto. Mój faworyt to tytułowy. Sprawny, mroczny, wielowarstwowy i mimo ogromu podkładów niezwykle surowy. To sztuka zrobić prosty numer, który wcale nie jest oszczędny w środkach. Drugi mocarz to „Shame”. Taki beat jak lubię: motoryczny, jednostajny, zmieniany tylko w użytych środkach, ale monotonnie uderzający z siłą Niagary. Jednak chyba na pierwsze miejsce wysunie się „Martyr” ze swoim punkowym prymitywizmem, ale brzmieniem z piekła rodem. Dużo w ogóle w nich łączenia starego hardcore’a z czasów Gism, Anti Cimex i Olho Seco z jednoczesnym sięganiem do stench punkowych tradycji typu Hiatus czy Concrete Sox (brawa za odrobienie lekcji historii nie tylko muzyki z USA!) i genialnym połączeniem tego w całość tymi wszystkimi amerykańskimi sztuczkami nowoczesnego grania i świetnej produkcji. Czołówka 2024!

 

Chętnie bym ich zobaczył gdzieś na żywo, bo ich energia sceniczna jest chyba potężna. Podobno dużo grają na rodzimych ziemiach, więc prędzej czy później pewnie tu przyjadą do naszej Europy. 

Reklamują się krótko: music for freaks by the freaks.

Mój placek na śliwkowym.

Słuchamy w Jamie!

wróć do listy wpisów