recenzja #354

dodano: 03 grudnia 2024

RECENZJA #354

MC5- Lp “Heavy lifting” (Ear Music) 2024

By Adam Szulc Barber grudzień 2024

 

Tym, którzy troszkę głębiej szukają w czeluści muzyki rockowej nazwa ta nie jest obca. MC5 z Detroit ułożyli podwaliny pod punk rock, nową falę, hard rock i wszystkie kolejne pochodne po tych gatunkach. Szczerze powiedziawszy, to nigdy nie wkręciłem się w ich muzykę sprzed lat. Nagrania prekursorów ostrej muzy sięgają końca lat sześćdziesiątych i mimo moich wielu prób odsłuchu nie trafiłem na ich utwory w miarę przyzwoitej jakości. Poza tym wciąż zalatywało mi to naftaliną i nie mogłem się do ich rytmów przekonać, a Bóg mi świadkiem starałem się na różne sposoby. Niemniej jednak szanowałem ich zawsze jako interesujące zjawisko, bo w wielu opracowaniach o muzyce rockowej i wspomnieniach nobliwych muzyków nazwa Motor City Five była i jest wymawiana z nabożną czcią.

 

Jednak, kiedy usłyszałem, że ukazuje się nowy album i jaka plejada artystów ma stać za nagraniem i produkcją, to pomyślałem, że to może być dobry strzał. Niestety zespołu nie ominęły złe zdarzenia. Oryginalny perkusista Dennis „Machine Gun” Thompson zdążył przed śmiercią nagrać tylko dwa utwory z nowym MC5. On oraz gitarzysta formacji Wayne Kramer zmarli kolejno w maju i lutym 2024 roku, czyli krótko przed ukazaniem się tej płyty. Wayne także dograł do albumu swoje gitary. Wokalami zajął się Kalifornijczyk Brad Brooks, którego osobiście namówił do tego rzeczony Wayne Kramer. Zatem jak na początek to mocne wejście. Potem jednak poszło gładko, bo kolejne kocury, o których wspominam wyżej, a które pomogły w reaktywacji legendarnej formacji nie są mniejszymi nazwiskami niż starzy członkowie MC5. Dość wymienić takie postaci jak Tom Morello (Rage Against The Machine), William Duvall (Alice In Chains), Slash (Guns & Roses), Vernon Reid (Living Color), Tim McIlrath (Rise Against), Don Was (Blue Note Records), Vicky Randle (Tonight Show Band), Abraham Laborier Jr (Paul MacCartney band) czy muzyk sesyjny Steve Salas. I to musiało zagrać.

 

„Heavy lifting” jest dobrą nazwą na ten album. To w istocie porządny lifting, żeby nie powiedzieć, że porządnie skonstruowana reorganizacja wszystkiego tego co było wcześniej. Dla mnie tak powinny brzmieć płyty MC5 wtedy, te prawie sześćdziesiąt lat temu. Bo słucha się teraz tego znakomicie. Jest punk, jest funk, są beaty, jest rockowe uderzenie, pływa hippisowski flow, pojawiają się hardrockowe zajawki i wszystko się dobrze spina w porządny międzygatunkowy konglomerat. Do tego uczciwa produkcja i nasterydowane brzmienie. Młodsi muzycy unieśli wagę tematu świetnie radząc sobie ze zrobieniem nowych numerów, ich aranżacją i kompozycjami łączącymi lata sześćdziesiąte, dziewięćdziesiąte i trzecią dekadę XXI wieku. Tytułowy numer z gitarą Morello rozbija system. Dwa kolejne przenoszą nas w czasy rebelii dzieci-kwiatów z pływającymi gitarami i duchem starych czasów. „The edge of switchblade” - skądinąd ładny tytuł- to punkowo-glamowe dzieło Slasha. Chyba najbardziej lubię jednak dwa kawałki nagrane z pierwszym perkusistą (tym, który zmarł w maju). Są to „Blind eye” i „Can’t be found”. Mają w sobie tę prymarną punkową petardę w stylu starych nagrań innego rezydenta Detroit Iggy’ego Popa.

 

Przesłuchuję tego na okrągło, wyszukuję smaczki i raduję się każdą minutą „Heavy lifting”. Monumentalny album.

Dla mnie jedna z płyt roku.

Słuchamy w Jamie!

 

MC5 x earMUSIC

wróć do listy wpisów