recenzja #355

dodano: 10 grudnia 2024

RECENZJA #355

Firewalker- Lp „ Hell bent” (Triple B Records) 2024

By Adam Szulc Barber grudzień 2024

 

Coraz więcej muzyki na świecie. To trywialne określenie, ale teraz nawet wymyślenie nazwy dla nowego zespołu nie jest prostą sprawą. Bostoński Firewalker wziął ją od tytułów utworu i singla legendy z tego samego miasta. Slapshot, bo o nich mowa, jest inspiracją dla wielu nowych zespołów, a tu oddany hołd jest ciekawy. Firewalker to mocna hardcore-metalowa maszyna z pięcioma paniami na pokładzie. To nie jest wcale takie oczywiste, że totalnie kobiecy skład gra taką mocną jatkę. Sasha na perkusji, Rory na czterech strunach, Cecelia i Sarah na gitarach oraz Sophie z mikrofonem. Totalny line-up, bo każda z nich świetnie odnajduje się w roli hardcorowego członka zespołu. Sasha gra gęsto, pyrami rzuca po centralach i naprawdę ma dziewucha wykop. Bas pani Rory jest ciężki jak burza gradowa, nisko pełznie, ale bez zbędnych przyczajek. Cecelia i Sarah tną na gitach jak na ostrych żyletach, a Zośka ryczy jak wściekła. W utworze tytułowym wspiera ją Justice Tripp z Trapped Under Ice i Angel Du$t. Same dobre rekomendacje, więc zajrzyjmy, jak płyną te nutki po rowkach na winylu.

 

Dziewięć kawałków. Wszystko ich własna produkcja, bez kowerów. Płyta rozpoczyna się od „Devil’s favorite toy”. Krótkie nabicie na hi-hat i od razu wiemy z kim i czym mamy do czynienia. Świetny aranż i lekko pokomplikowane pomysły, które szybko wchodzą na obroty i w cromagsowym tempie pędzą do przodu. Podobnie toczy się kolejny. Trochę powolnie i breakdownowo, ale z potworną siłą. Wspaniale jest to rozegrane. Kolejny to ten tytułowy wspierany przez wyżej wymienioną hardcorową gwiazdę dokłada do pieca. Teraz tak myślę, że oprócz inspiracji ze znanych bandów z „naszego” HC światka, panie leją tu pełne wiadra Celtic Frost, Slayer i trashmetalowego podziemia. Dobrze to brzmi i szanuję kompozytorki za konwencję. Przede wszystkim za to, że łączą w dobry sposób style, które były łączone miliony razy, bo nie oszukujmy się hardcore i metal to nie jest świeżutka kanapeczka tylko przerobiona już po tysiąckroć potrawka. Zrobiły to jednak tak tłusto, tak gęsto, tak inaczej, tak po swojemu i wcale nie, jakby można było myśleć patrząc na słabą płeć, na miękko i po kobiecemu. Cały czas album pędzi koncepcyjnie bez ściemy, bez niepotrzebnych dźwięków i z tą prymarną siłą, która zawsze ruszała z posad bryłę ekstremalnej muzyki.

Moje faworyty to najkrótszy, niespełna minutowy „Scorcher II” w tempie i ponurości starego Cryptic Slaughter oraz zamykający album, z kolei jeden z dłuższych utworów „Cold day”. Ma ciekawą melodię i ten jednostajny, motoryczny beat wgryzający się w czaszkę…

 

Jednakże absolutnym objawieniem jest dla mnie gra perkusistki i bardzo chętnie zobaczę Firewalker na żywo, ze szczególnym zwróceniem uwagi na grę pani Sashy.

 

Podsumowując to dominuje tu maniera mocno hardcorowa do spółki z trashowym zacięciem. Gdzie w tym wszystkim Slapshot? Poza nazwą, to jak Boga kocham nie wiem, ale szanuję Firewalker za odniesienie do legendy i ukłon w ich stronę. Zwłaszcza, że panie przyznają, że to nazwa ich utworu zainspirowała je do nazwania kapeli. 

Bardzo mocna płyta

Słuchamy w Jamie!

 

Triple B Records x CoreTex x Revelation Records

wróć do listy wpisów