recenzja #356

dodano: 18 grudnia 2024

RECENZJA #356

Kanonenfieber- LP „Die Urkatastrophe” (Century Media Records) 2024

By Adam Szulc Barber grudzień 2024

 

Kanonenfieber to niemiecka grupa uprawiająca grind death metal z historycznymi tekstami o Wielkiej Wojnie, czyli pierwszej z tych dwóch światowych. Założenie było takie, żeby napisać słowa do utworów na podstawie zachowanych z tamtego czasu listów niemieckich żołnierzy do swoich rodzin. W tym kontekście warstwa słowna waży tu setki kilogramów więcej niż wszystkie słowa pisarzy, poetów i tekściarzy. Jest prawdziwa i boli do krwi ostatniej.

 

Już sama okładka mówi wiele. O wojnie tej często mawia się, że to maszynka do mielenia mięsa. Ludzkiego. Ona to właśnie, rzeczona mielenica, jest głównym bohaterem okładkowego rysunku. Obsługuje ją śmierć w pruskim mundurze i pikielhaubie na czaszce. Miele ochoczo i z radością, a tysiące- ba!- miliony nieszczęśników czeka w kolejce…groza. Taka była to wojna, miliony młodych chłopaków jechało na front, a potem miesiącami gniło w okopach. Wszystko to było po to by pewnego dnia wyskoczyć z wykopanej dziury na wroga i zginąć od kul karabinów maszynowych. Takich historii znamy mnóstwo. A tu w huraganowym, by nie powiedzieć zgodnie z nazwą grupy, armatnim ogniu Kanonefieber zabiera nas na wycieczkę do Francji, a jej główną atrakcją jest urokliwe miasteczko Verdun w 1916 roku…

 

Płyta „Urkatastrophe” zawiera dwanaście utworów i po niemiecku jest po równo sześć na stronę. To ich drugi studyjny album. Zawarta tu muzyka to, jak wspomniałem w słowie wstępnym grind core na death metalowym rosole. Utwory przeplatane są bojowymi przemówieniami motywacyjnymi pruskich generałów z miejsca i czasu. Robi to wszystko kolosalne wrażenie i jest ciekawym spojrzeniem na pierwszowojenną hekatombę, bo w nawale codziennych obrazków z TV niewiele już robi na nas wrażenie. Ta płyta robi. „Menschenmühle” czyli młynek do ludzi, o którym piszę już wyżej to drugi, choć w zasadzie pierwszy muzyczny utwór. Wprowadza nas wszak oryginalne intro jakiegoś teutońskiego szychy, a potem się zaczyna krwawa jatka. W zasadzie wszystko mi się tu podoba. Jest to mocno toporne, trochę kwadratowe, siekierą cięte i bez polotu, ale czyż taka nie była tamta wojna? Poza tym te niemieckie zespoły mają to do siebie, że żartem i lekkością to raczej nie grzeszą. Kanonenfieber wymyślili sobie formułę patetycznego death metalu z blastowymi jazdami i w tym się świetnie sprawdzają. Opisywana na płycie historia pięciu lat zmagań europejskich armii na naszym kontynencie to kalectwo fizyczne i psychiczne na kolejne dwie dekady. Wszystko po to by znów się chwycić za bary w 1939 roku. A ja celowo wciąż wracam do tematu tej okrutnej wojny, bo ona wylewa się tutaj całymi kubłami, a może parafrazując rysunek okładkowy, w okrutnie szybkim tempie i bez litości wyłazi po drugiej strony młynka.

 

Jednak muzyka też się broni. Nagrania są porządnie skonstruowane, mają przyzwoite aranże, ciężarowe brzmienie strawne nawet dla nieobeznanych z grindową jazdą, a wokalista mimo zaczątków growlu śpiewa całkiem wyraźnie. Trochę w tym Carcass, trochę Sabaton, trochę Iron Maiden i trochę Rammstein, bo właśnie przede wszystkim jest tu dużo germańskiego grania. Płytę wieńczy smutna ballada „Als die Waffen kamen”, która jest lustrzanym odbiciem utworu „1916” Motörhead. Tamta była o rzezi angielskich wojaków pod Sommą w tytułowym roku, a u Kanonefieber mamy ogólne rozważania o życiu, śmierci, broni i wojnie. Dodam, że wszystkie nagrania śpiewane są w języku wroga. Dobrze się tego słucha.

 

Dwa lata temu popełniłem recenzję książki o Przemyślu 1914 roku. Ta głupota dowódców i polityków kosztująca majątek, zdrowie i życie milionów ludzi jest znamienna dla tamtego okresu. Czy jest to dla nas jakąś lekcją? Bardzo wątpię widząc jak grzeją się telewizory pełne buńczucznych wypowiedzi tych, którzy najpierw sprowadzą na nas katastrofę, a później spokojnie wylecą za ocean by stamtąd mówić nam, jak mamy stawiać opór. Po wszystkim znowu wrócą i będą nam urządzać życie od nowa…w kółko Macieju ta sama historia…

 

Moja recenzja jest dlatego 18 grudnia, bo dokładnie dziś przypada zakończenie dziesięciomiesięcznej rzeźni pod Verdun. Mój pradziadek Antoni Szulc również tam był. W której armii? To chyba jasne, wszak my stąd…

 

Mój placek na zielono- niebieskim cyjanie jak zatruta mgła pod Verdun…

Jako przestrogę słuchamy w Jamie!

 

Kanonenfieber x Century Media Records x CoreTex

wróć do listy wpisów