
recenzja #378
RECENZJA #378
Warbringer- Lp „Wrath and ruin” (Napalm Records) 2025
By Adam Szulc Barber kwiecień 2025
Warbringer z Kalifornii.
Widziałem ich ze dwadzieścia lat temu we Wrocku jako support do Napalm Death i Suffocation. Dali radę, a były to czasy, gdy zaczynali i nie byli jeszcze rozpoznawalni. W zasadzie nie mieli jeszcze nawet płyty, bo ta debiutancka ukazała się rok czy dwa lata później.
Nie mogę powiedzieć, żeby mnie nie wiadomo jak wtedy urzekli, ale spodobali mi się. Ich oldschoolowe podejście do trash metalu przypomniało mi, że w połowie lat osiemdziesiątych oprócz hardcore’a, grindów i punk rocka podsłuchiwałem trochę podziemnego trashu, a takie bandy jak Fighter, Sacrilege, Sarcofago czy nawet jakiś koncert rodzimego Kata, miałem powgrywane na kasety.
A cała ta historia z Warbringer i jemu podobnymi zaczęła się na początku XXI wieku, gdy znudzone dzieciaki z okolic LA i SF zasłuchując się w starych kapelach zapragnęły znowu mieć długie baty, dżinsowe katany, ekrany na plecach, portki rurki i białe adidasy.
Zatem nowe pokolenie kapel z Kalifornii inspirowane jest dokonaniami starszych kolegów, że pomnę chociażby Exodus, Metallica i Slayer. A obok Warbringer pojawiły się znane już teraz nazwy jak Fueled by Fire, Bonded By Blood, Fog of War, Laceration czy Hexen, ale było ich wtedy wiele więcej.
Recenzowany tu Warbringer wciąż działa i oscyluje wokół gatunku, który przepoczwarzył się w extreme trash metal. I tak to właśnie brzmi na nowym albumie „Wrath and ruin”.
Ekstremalnie, choć czysto i przejrzyście. Zaczyna się od świetnego otwarcia, jakim jest „The sword and the cross”. Ten utwór dobrze pędzi, jest w nim ciekawe zamieszanie na tyłach, beat jest jednostajny i kto lubi takie uderzenie, ten pewnie potrzącha piórami. Jest to dobre wprowadzenie do całego albumu, który nie jest może supernowatorski, ale dzieje się tu dużo ciekawego.
Lubię ich zwolnienia, bo są takie suicidalowe jak w utworze „Neuromancer”, lubię ten crossoverowy sznyt w „Strike from the sky”, typowy mocny trash metal („Better world” i „The jackhammer”) i tak mi się gdzieś tam w całości Hatebreed przecina. Mają tempo skurczykoty i porządnie odpalają grzałkę, choć jak to metaluchy uwielbiają zanudzać solówkami i wysoko piszczeć jak by im obcinali. Poza tym erste klasse.
Ciekawym jak sobie radzą teraz na koncertach, bo te dwie dekady temu mieli w sobie taki młodzieńczy entuzjazm, który potrafił trochę zaczarować publiczność. Słychać jednak, że nie męczą buły i wciąż mają w sobie ten prymarny power, który jako publika po prostu lubimy. Bo szczerość w naszym zawodzie to podstawa.
Nie jest to jakiś przewybitny album roku, ale słuchamy w Jamie!
CoreTex x Warbringer x Napalm Records x Hazzerd x BONDED BY BLOOD x FUELED BY FIRE - OFFICIAL