recenzja #379

dodano: 01 maja 2025

RECENZJA #379

Billy Idol- Lp „Dream into it” (Dark Horse Records) 2025

By Adam Szulc Barber maj 2025

 

Lata temu bardzo lubiłem Jego kawałki. Pamiętając historię związaną z zespołem Generation X i późniejsze solowe dokonania, wszystko zresztą skrupulatnie opisałem w felietonie „Sezon ogórkowy” w lipcu 2023 roku, to Billy Idol słusznie przenikał ze swą muzyką do mojego życia. Utwory „White wedding” i „Rebel yell” wydane kolejno w 1982 i 1983 roku świetnie łączyły to czym lata osiemdziesiąte miały za chwilę być. Trochę kiczu, dużo dynamiki, kapkę punk rocka, postawione i rozjaśnione włosy oraz odrobina Shakina Stevensa. Na tamten czas- rewelacja.

 

Nowa płyta ukazała się w zasadzie kilka dni temu. Zasiadłem do niej z wielkimi oczekiwaniami, zwłaszcza po singlach, którymi nas od kilku lat Billy zarzuca. Spodziewałem się powtórki do porządnego rocka z riffami, konkretną perką i wiodącym wokalem. Niestety weekendowa kosiarka odmawia mi posłuszeństwa. Płyta jest nawet niezła, ale nie wybitna. Billy nie ma tego pierwotnego pazura i brakuje mu tu tego tempa znanego sprzed lat, nawet z tych epek, które po 2020 roku dały smaka na nowocześniejszą odsłonę. Na nowej płycie jest raczej soft z kierunkiem popowym i przypominająco bardziej Limahla niż Billy Idola. Nie, żeby to był jakiś zarzut, bo Limahl swoje miejsce w historii muzyki ma, ale patrząc na „Dream into it” przez pryzmat starych nagrań Idola to bliżej mu do miękkiego popu niż punk rocka. Z kolei gdybym usłyszał tylko tę płytę bez wcześniejszych naleciałości, to może bym nawet i kilka razy pomęczył, bo produkcja jest przyzwoita, a cały album na całkiem średnim, rzemieślniczym poziomie. Źle nie jest.

 

Billy Idol zaprosił kilku ciekawych gości, czy jak to się teraz mówi gościnie i to są jasne punkty na tym placku. „77” z Avril Lavigne, „John Wayne” z Alison Mosshart i “Wildside” z Joan Jett & Blackhearts. Wszystkie trzy utwory przyzwoicie płyną i gdzieś tam podskórnie jest to stary Billy Idol, choć kawałek z panią Alison jest bardzo spokojny. Ja sądzę, że dobrym pomysłem było wziąć do kolabo wokalistki z różnych światów, bo to sprawiło, że nasz bohater musiał przepracować i dostosować się do ich tempa, ich wrażliwości i zgrabnie połączyć to ze swoim, niełatwym charakterem muzycznym. Rockowa Joan Jett nie zawiodła, choć mogłaby się kapinkę wydrzeć. Ich wspólna „Dzika strona” jest przebojem na miarę drugich stron singli lat osiemdziesiątych, czyli troszkę słabszych hitów. Są solówki, jest beat, jest z tyłu pokrzykujący Idol i jest melodyjny refren. To, jak na tę płytę i tak dużo.

 

Najbliżej starego grania są „People I love” i „Still dancing”. Przyzwoite próby dogonienia samego siebie sprzed lat. Całość więc oceniam na mocne trzy z dużym plusem i na wieczór odpalę „Postcards from the past” sprzed jedenastu lat, bo miałem nadzieję, że to będzie kierunek „Dream on It”. Może miałem zbyt duże oczekiwania. Kolo jednak wciąż dobrze wygląda i jakby nie patrzeć robi muzykę na poziomie średniej krajowej. Powtórzę- nie jest źle.

Po weekendzie posłuchamy w Jamie!

 

CoreTex x Dark Horse Records x Billy Idol

wróć do listy wpisów