
recenzja #385
RECENZJA #385
Skunk Anansie- Lp „The Painful truth” (FLG Records) 2025
By Adam Szulc Barber czerwiec 2025
Charyzmatyczna Skin długo kazała czekać na swój najnowszy album. I mimo tego, że wiem, że te nagrania to absolutnie praca zespołowa, to dla większości z nas jest jasne, że bez niej nic by tu nie wyszło. Ona jest tym silnikiem, bez którego nic.
Nowa płyta ukazała się raptem dziesięć dni temu i zawiera dziesięć kawałków.
Jest świetna, żywa i energetyczna. Płynie skinowym protestem z rockowo-elektronicznym podtekstem i ma w sobie ten głęboki indywidualny niepokój, który wylewa się na powierzchnię winyla jak plama ropy z tankowca.
Zespół Skunk Anansie istnieje od początku lat dziewięćdziesiątych i od pierwszego albumu trzyma się swojej wersji rockowej muzyki. Od tamtego też czasu lubią atakować słuchacza kontrastami, bo to ich plan na zwrócenie uwagi na to co mają do powiedzenia. Wściekłość versus spokój. Gitary against elektronika. Noise w opozycji do ciszy. Zawsze na pełnym uderzeniu albo totalnym zamknięciu. Żadnych kompromisów. Mam wrażenie, że nowy album przenosi ich w jeszcze nowszy wymiar. Mimo konceptualnej formuły, o której wspomniałem wyżej jest on bardzo eklektyczny, choć sądzę, że gdybym napisał, że jest londyński, to każdy kto interesuje się muzyką rockową wiedziałby co mam na myśli. Londyn jako miejsce tygiel jest tu zwornikiem generującym puls i dźwięk. Odpowiedzią jest różnorodność i poszukiwanie w gatunkach. Stolica Wielkiej Brytanii jest takim miejscem, że gdzie byś się nie pojawił muzyka zabrzmi, a każdy z artystów jest do krwi ostatniej przekonany, że robi dobrą robotę.
„The Painful truth” jest przede wszystkim muzyką z miasta. Dużego, pełnego sprzeczności i często dziwnych, a nawet niebezpiecznych interakcji. To słychać w tej muzyce i chyba właśnie dlatego ten album jest dla mnie absolutem. Ma w sobie wszystko to co lubię. Są zwrotki, są refreny, jest bunt (bunt jest tu über alles!), jest dynamika, jest wycie o lepszy świat i cały ten galimatias jakoś tak się składa do kupy, że nie chce się przestawać słuchać tej płyty. Więc nie przestaję.
Introdukcyjny „An artist is an artist” jest bardzo energetyczny i syntezatorowo-punkowym vibem trochę uderza w prodigowe nuty. „This is not your life” to Skunk Anansie jaki znamy i lubimy. „Shame” zamyka tę trójkę spokojniejszym flow. „Lost and found” to już jest duży, choć niełatwy przebój, a „Cheers” ma genialną motorykę. ”Shoulda been you” przenosi nas w karaibskie dzielnice dużej metropolii, po których wraz z „Animal” trafiamy na imprezę techno-punk do opuszczonej fabryki z lat dziewięćdziesiątych. „Fell in love with a girl” z gitarą z nowofalowych kapel sprzed czterdziestu lat otwiera drzwi do „My greatest moment”, które swą niby-przyjazną stylistyką chwyta nas za gardło i za diabła nie chce puścić.
Płytę zamyka piękna opowieść „Meltdown”. Koniec, kropka. Bajka dla niegrzecznych dzieci się kończy, przerzucam dalej…
Wszystko dzieje się w przestrzeni doskonałej produkcji, porządnych aranży i niemożliwego śpiewu Skin.
Ufff, moc.
Na pewno w mojej dwudziestce najlepszych płyt 2025 roku.
Słuchamy w Jamie!
Skunk Anansie