
recenzja #389
RECENZJA #389
Armia- DBL Lp „Wojna i pokój” (Stage Diving Club) 2025
By Adam Szulc czerwiec 2025
Zawsze podchodziłem ortodoksyjnie do tego zespołu i do postaci lidera Tomasza Budzyńskiego. Poza singlem „Aquire”, utworami ze składanki „Jak punk to punk” oraz pierwszym albumem „Antiarmia” nie tolerowałem żadnych nagrań grupy Armia. Osławiona „Legenda” przepłynęła obok mnie i wciąż nie rozumiem nad nią zachwytu oraz ustawiania jej na piedestale we wszystkich możliwych rankingach polskiego rocka. Może jestem troglodytą i się nie znam (zresztą nigdy nie twierdziłem, że jest inaczej), ale po pierwszej Siekierze trudno przychodziły do mnie kolejne nowinki z udziałem frontmana grupy. Te pierwsze Armie z rozpędu były bliskie starym kawałkom i czułem je głęboko w duszy. Później miałem z zespołem długi rozbrat na wiele lat. Chciałbym też, żeby jasno wybrzmiało, że nie odmawiam zespołowi rozwoju, własnych pomysłów i pójścia wybraną drogą, a moje spostrzeżenia są moje, czyli subiektywne.
Jednako od pierwszego dźwięku polubiłem się z solowym projektem firmowanym imieniem i nazwiskiem lidera zespołu. Zagrało mi to. „Taniec szkieletów” i „Luna”- biła tu szczerość, a moje uczucia do nowej twórczości pana Tomka stały się dużo bardziej pozytywne. Po przeczytaniu Jego książki i obejrzeniu z piętnaście lat temu koncertu na poznańskim Starym Rynku, zrozumiałem jeszcze więcej. Kto czasem zagląda do naszego działu recenzji muzycznych, ten pamięta, że w roku 2024 solowa płyta Tomasza Budzyńskiego uplasowała się u mnie w czołówce roku. Album „Wojna i pokój” brzmi jak appendix do „Pod wulkanem”. I to mi się podoba. Posłuchajmy jej razem.
Dwa placki, dwanaście kawałków. Zupełnie niearmijne rytmy. Nie ma tego co porwało mnie prawie czterdzieści lat temu do polubienia kontynuacji Siekiery. Jest natomiast duch. Szczery, żywy i prawdziwy duch sztuki. Może nie w tym opakowaniu i nie pod tą nazwą bym to zrobił, ale to ich sprawa, a nagrania podobają mi się.
Płyta jest konceptem artysty, który patrzy już na świat inaczej niż wtedy, gdy na głowie miał irokeza. Zresztą słowo koncept to w zasadzie każda płyta, w której bierze udział pan Tomasz. Pokrótce można powiedzieć, że zgodnie z tytułem płyty wszystko kręci się wkoło życia i śmierci.
Mamy więc długie, ponad sześciominutowe rockowe „Wołanie”, które otwiera wojennopokojową opowieść; mamy pokombinowane, ale wciąż motoryczne „Ciche dni”; mamy najbardziej punkowego z wszystkich „Przyjaciela”, mojego ulubionego „Dzień ojca” czy końcowy, zbudowany z elektronicznych pasaży „Wiatr w drzewach”. Natomiast „Wojna i pokój” nie jest do wyrywania z kontekstu i rozdzierania jej na kawałki. Ona głęboko siedzi w pomyśle zbitki spójnych opowieści, a nawet powiedziałbym przypowieści o religii, Bogu, ludzkich przywarach i tym co od tysięcy lat się nie zmienia, czyli o człowieku jako takim.
Co jeszcze? Porządnie przepracowana sekcja rytmiczna ze świetnym perkusistą, dużo transowej jednostajności i przeciągania wątków, dobre brzmienie oraz czytelny wokal. W ogóle słyszę tu łączenia różnych zainteresowań muzycznych członków zespołu, choć na moje ucho chyba najbardziej trzy elementy wybijają się na pierwszy plan. To lata dziewięćdziesiąte z mocnymi grungowymi gitarami, dużo słabszy niż kiedyś, ale jednak punkowy vibe i piosenka śpiewana, nawet taka podczas oazowych spotkań. Tak to widzę.
Poza tym płytę tę wydał Litza w swoim Stage Diving Club, a nagrał ją, zmiksował i zmasterował Piotr „Mańkover” Mańkowski czyli sami swoi albo inaczej bywalcy i przyjaciele Jamy.
Pięknie wydana rozkładówka na dwóch czarnych plackach.
Słuchamy w Jamie!
ARMIA