recenzja #400

dodano: 26 sierpnia 2025

RECENZJA #400

Moskwa- Lp „Moskwa” (Pronit) 1987/1989

By Adam Szulc Barber sierpień 2025

 

Rok 1989 i moje pierwsze regularne zdjęcie z płytą do recenzji!

Przygotowałem to specjalnie na dziś na #400 reckę płyty w Jamie. Moskwa w moich rękach na ulicy Czerwonej Armii, na tle budynku Domu Partii w Poznaniu i tabliczki Polska Zjednoczona Partia Robotnicza- bezcenne. Kilkanaście dni po słynnych czerwcowych wyborach…

 

Wiem, że fotka delikatnie mówiąc jest nieostra, ale uważam, że to fajnie pokazuje kontynuację moich działań. Próbowaliśmy z grafikiem samo zdjęcie trochę reanimować, ale na niewiele się to zdało. Za mną widać karton z kolejnymi płytami zespołu, bo kupowało się ich od razu po 20-30 sztuk, by móc wymieniać się z zagranicznymi penpalami na ichnie zachodnie płyty. Moskwa nie była wstydem, była dobrą marką, miała świetną nazwę i ludzie słuchający muzyki hardcore w USA, Anglii czy Niemczech chętnie się za nią wymieniali. Po latach do dziś słyszę od zagraniczniaków z tamtych czasów, że jedynka Moskwy to był bardzo dobry album.

 

Tamta recenzja ukazała się w moim fanzinie „Aah!!”, który zaginął totalnie i którego już nikt nie ma, a wydałem tego ze trzy numery wtedy, w ilościach chyba po sto egzemplarzy każdy odbijane na ksero.

 

Numer 400 w Jamie. Sporo, ale to nie koniec.

Moskwa to było coś. Mój pierwszy punkowy koncert na Rock Arenie w Poznaniu w maju 1985 roku, nie miałem jeszcze 14 lat, kończyłem je za cztery miesiące i jako nieopierzony sympatyk punkowej muzyki pojechałem tam sam.

 

Guma razem z Rogozem i Gogo oraz swoją fryzurą pozamiatali salę. Znałem już ich kawałki z rozgłośni harcerzy, ale na żywo…ufff, mili państwo dym w szopie i ogień w żyłach!

 

Ukazanie się płyty Moskwy budziło ogromne emocje. Z jednej strony należało im się to za lata wycierania desek scenicznych w podrzędnych tancbudach, również za doprowadzenie polskiego hardcore’a do europejskich standardów i za pewne prekursorstwo stylu, w którym szybkość, dynamika i frustracja korelowały z chwytliwymi szlagwortami i strawnymi melosolówkami.

 

Ten album to kawałki wymyślone na przestrzeni wielu lat i zgrane wszystkie do jednego kotła na, kultowej już dziś, „jedynce”. Do produkcji miałem wtedy pretensję, że nie brzmi to tak jak na koncertach, choć najbardziej chyba wkurzyłem się za tę kukłę w „Nigdy”, która w oryginale kukłą przecież nie była.

 

Jednak po latach ten album się bardzo broni. Jest zapisem miejsca i czasu. Jest zapisem młodzieńczej werwy, która próbowała sobie wybić przerębel w tamtej rzeczywistości końcówki komuny. Niedomagania sprzętowe państwowych studiów nagraniowych, które znały się na muzyce Krystyny Prońko i podobnych oraz totalna ignorancja niepodzielnych władców panów realizatorów przekonanych o swojej wszechwiedzy skutkowały tym, że to co się udawało w studio wyrwać to był jakiś tam kompromis, pewnie zgniły, jak to kompromis. Ale gdyby nie determinacja, czasem zgięcie karku, wychodzenie biurwowych dywaników i niezłomne parcie do przodu członków zespołu, to tej płyty by nie było. Dziś już wiemy, że byłaby to wielka strata, bo chociażby nie mielibyśmy zapisanego momentu, a oprócz tego my nie mielibyśmy się na co wymieniać, przez co pośrednio robiliśmy dobrą robotę dla polskiej muzyki na Zachodzie. Poza tym najzwyczajniej w świecie dobrze się tego po latach słucha. Przemieszanie rytmów sprawiło, że teraz te nagrania mają vibe. I czy to jest hardcorowe „Nigdy”, punkowe „Ja wiem ty wiesz”, malejonkowe „Słowo” czy pokombinowane „Tam gdzie jasno” i znowu wymieszane hardcorowe „Urodziłeś się by żyć”, punkowy „Sen”, malejonkowe „Kochać chcesz” i pokombinowane „Ja”, to taka jest ta płyta. Znak czasów i możliwości. 

 

Jest ona trochę zróżnicowana, trochę siedząca w starych potarganych czasach i trochę patrząca w przyszłość, o której nikt nie wiedział jaka będzie, bo zegar historii mocno przyspieszył. Wtedy miałem im to za złe- jak mogli, sprzedali się! - teraz widzę to zupełnie inaczej i chylę czoła.

 

To jest też znak mojego młodzieńczego entuzjazmu i zerojedynkowości, dlatego tak się wtedy oburzałem i dlatego tak to dziś rozumiem. 

Słuchamy w Jamie!

 

Moskwa x Warsaw Pact Records x Refuse Records x CoreTex x Pasażer zine and records x ZIMA  RECORDS 

 

Ps I- egzemplarz płyty od lat ten sam. Schody przy budynku są już nowe, a tabliczka dawno zdjęta. 

Ps II- zapomniałem jak żenujące były, zamieszczone na okładce, rysunki i komentarze niejakiego Kaina Maya…dramat obciachowości.

wróć do listy wpisów