recenzja #404

dodano: 10 września 2025

RECENZJA #404

Concrete Ties- 12” „Unrecognizable” (Patient Zero Records) 2023

By Adam Szulc Barber wrzesień 2025

 

Ta epka została nagrana dwa lata przed tym jak się ukazała i chyba Upstate Records wydało ją wtedy na CD. Jednak na placuchu pojawiła się chwilę później. Do mnie dotarła niedawno i choć zespół ma już wydany kilka miesięcy temu nowy album („This broken world”), ja jeszcze wrócę do tego singla, bo zrobił na mnie dobre wrażenie. Zatem placek na gramofon i do dzieła!

 

Concrete Ties pochodzi ze wschodu Stanów Zjednoczonych. Dokladnie ze stanu Massachusetts, choć członkowie grupy przybyli doń z miasta Nowy Jork i z pobliskiego, jak na warunki amerykańskie rzecz jasna, stanu Connecticut. Trzech panów grało już wcześniej w silnych hardcorowych skladach: Full Blown Chaos, Fear For Your Life i Blood Has Been Shed. Pani wokalistka Leyla, która do nich dołączyła dała od siebie wrzeszczący vibe, tak popularny ostatnimi czasy na amerykańskiej scenie, że wymienię najbardziej znaną z nich Candence z Walls Of Jericho albo frontmankę Whitney ze świetnej kapeli Ursula.

 

Po pierwszych próbach kwartet Concrete Ties zaczął się ogrywać, a po dwóch singlach i parunastu konertach nagrali „Unrecognizable”. Te sześć utworów wgniata w podłogę. Mocna perkusja, porządnie zbudowane riffy, trash metalowy flow, hardcorowa surowica, soczyste brzmienie, wszystko perfekcyjnie skomponowane i na to, jak wisienka na torcie, wrzask pani Leyli.

 

Zaczyna się zgrabną gitarową przyczajką pełną głębi i niepokoju. Nie trwa to długo, bo zespół sprawnie wchodzi na obroty dynamicznym breakdownem, ale kiedy pojawia się wokal i wszystko zaczyna plynąć w średnim tempie czuć jakbyśmy znaleźli się w samym środku hardcorowego circle pitu. Powtórką dla dobicia przeciwnika jest „My promise” gdzie dwie stopy rozpruwają cały kawałek i mnie się podoba, że to nie jest mocno gitarowa muzyka, tylko sekcja ma tu dużo do powiedzenia, a ciagnący całość wściekły wokal dokłada nam dodatkowego bodźca. Skojarzenie z koleżankami z dwóch wyżej wymienionych zespołów jest bardzo słyszalne. Szybkie numery także się zdarzają, ale nie są takie zupełnie oczywiste, bo zespół łamie je przerywkami i zejściami z tempa do kontrastowych zwolnień, oczywiście po to by za chwilkę przyspieszyć. Riff crossoverowy w trzecim numerze przypomina troszkę kapele z Bay Area z lat osiemdziesiątych, ale jest tu dużo więcej mięsa, a muzyka ciężko pełza przy samej podłodze. Mój ulubieniec to „Stay true”. Hardcorowe tempo, prymarna złość, rzemieślnicze zwolnienie i troszkę starodawny tekst o lojalności, kumplostwie, rodzinie i tym wszystkim co na amerykańskim wschodnim wybrzeżu zawsze scalalo zawodników skupionych wokół sceny.

Słuchamy w Jamie!

wróć do listy wpisów