
recenzja #406
RECENZJA #406
Mad Honey- Lp „Satellite Aphrodite” (Sunday Drive Records) 2023
By Adam Szulc Barber wrzesień 2025
Oklahoma City ze stanu o tej samej nazwie rzadko tu gości, ale co by nie mówić w końcu pojawi się u nas muzyka z każdego zakątka świata, więc musiało i stąd. Zatem za sprawą kwintetu Mad Honey przenosimy się do stanu Oklahoma, czyli w miejsce początku powieści „Grona gniewu” autorstwa Johna Steinbecka.
Mad Honey istnieją już ładnych parę lat, a ta płyta z września 2023 roku zrobiła na mnie wrażenie spokojem i idealnym skorelowaniem z aurą na zewnątrz, czyli ze zbliżającą się jesienią po prostu.
Płyta „Satellite Aphrodite” to jedenaście ładnych kompozycji alternatywnego rocka, który notabene w ostatnich latach zrobił się ogromnie popularny w Stanach Zjednoczonych. Zespół na tym albumie dodał domieszkę indie, brit popu i tego starego emo core’a, który tak zawojował świat przed trzydziestu z małym wąsem laty. Mówiąc o tych starych inspiracjach, to najbardziej mam na myśli zespoły Split Lip i Into Another, choć takich kapel były wtedy tony i każda porządna wytwórnia chciała mieć w swojej stajni takie bandy. Jednak nagrania Mad Honey są dużo bardziej spokojne i wyważone od ich hardcoowych i postpunkowych protoplastów. Pływają one bardziej w klimacie współczesnych garażowych kapel uprawiających rocka granego w piwnicy przez kumpli z dzielnicy. Na myśl przychodzą mi A Will Away albo Rusted Heart, ale chyba najbardziej Rodeo Boys (to ostatnio mój faworyt tego typu muzyki). Rzecz jednak w tym, że Oklahomczycy (Oklahomjanie?) piszą swoją własną opowieść i to wychodzi im świetnie. Dodałbym jeszcze, żeby bardziej to wszystko skomplikować, że między starym emo a nowoczesnym rockiem jest łącznik w postaci Rainer Maria z Wisconsin i tenże łącznik jest bliski temu co gra i śpiewa Mad Honey.
Zatem płytę otwierają grzeczne gitarowe riffy z nałożonym na nie syrenim głosem wokalistki Tiff Sutcliffe, wszystko po to by po dwóch trzecich utworu spotkać się z resztą instrumentów. Mimo pozornego spokoju gitary wymiatają i robią różne przeszkadzajkowe rzeczy. Po kolejnym przesłuchu łapię madhoneyowy przekaz i stwierdzam, że jak na muzykę gitarową, w której perkusja pełni rolę li tylko wybijacza rytmu nawet rzeczony rytm jest skrojony na miarę do całej tej dream-popowej układanki. Mam na myśli to, że perkusista przemyślał swoje wątki i też odrobił lekcje dokładając swoje serce na bębny.
Ogólnie jest melancholijnie i trochę smutnawo, choć bardzo lubię stronę B, która wydaje mi się dynamiczniejsza i żywsza. Takie utwory jak „r u feeling it?”, „Psycho” czy „Concentration” (zdecydowanie mój najulubieńszy kawałek na płycie) to hiciory w gatunku. Ciekawym ich na żywo, może kiedyś przylecą do Europy?
Całość jest świetnie nagrana, a na słuchawkach słychać dużo porządnie przepracowanych aranży.
Słuchamy w Jamie!
Mad Honey x Sunday Drive Records x Deathwish Inc. x Revelation Records x CoreTex