recenzja #44

dodano: 31 marca 2019

RECENZJA #44

Laibach – LP „Sound of music” (Mute  Records)  2003 / 2018

By Adam Szulc Barber luty  2019

Każdy kto słucha muzyki alternatywnej musiał kiedyś spotkać się z nazwą Laibach. Ten kiedyś jugosłowiański, a teraz słoweński projekt to kwintesencja sztuki niezależnej łącząca różne artystyczne manifesty, wizje i gatunki. Mimo kontrowersji i oskarżeń związanych z socjalistyczną, ba nawet quasikomunistyczną retoryką zespół ten w kręgach twórców i znawców sztuki już dawno osiągnął pułap kultowego czy nawet legendarnego. Laibach istnieje od początku lat osiemdziesiątych i mimo lewicowych ciągot, za reżimem Tito delikatnie mówiąc nie przepadali. Zresztą z wzajemnością. Mieli zakazy występów. Cenzurowano ich teksty, a niektóre koncerty rozpędzała milicja i wojsko. A oni robili i nadal robią swoje.

Ja przyglądałem się tej supergrupie, choć nigdy nie byłem ich wielkim fanem. Zresztą trudno ich nazwać chyba grupą. To bardziej kolektyw artystyczny złożony z muzyków, tancerzy, aktorów i industrialno- społeczno- ludowych wizjonerów. Pompatyczne, pochwalne marsze wojskowe umieszczone w stylistyce pomiędzy pochodami pierwszomajowymi, modernistycznymi pomysłami Alberta Speera, wielkimi betonowymi budowami, a robotniczymi plakatami z lat dwudziestych XX wieku, (a w tego typu konwencji Laibach działa) miałem na co dzień w telewizji w latach szkolnych.

Ja oczekiwałem i nadal oczekuję od muzyki i muzyków czegoś odmiennego od codzienności. Więc wtedy mi to nie wchodziło. Zresztą Jugosławia w tamtym czasie mimo nacjonalistycznych odchyłów i mimo tego, że była bardziej na prawo od Związku Radzieckiego była ciągle w tym samym bloku, stąd moje zainteresowanie nie było jakieś szczególne. Poza tym oprócz Laibach w Ljubljanie działał szereg dużo bardziej interesujących mnie zespołów  hardcorowych jak: U.B.R., Odpadki Civilizacije czy Tožibabe.

Przyznać muszę, że po upadku komuny nie interesowałem się specjalnie laibachową ekipą. Słyszałem to i owo, a czasami podsłuchiwałem jakąś płytę, ale ten niemiecki język, którego lubią używać oraz jak na mój gust zbyt groteskowo- nadęto- odświętna maniera w klimacie punkowej orkiestry górniczo- hutniczej nie odpowiadały mi do końca.

Aż do czasu „The Sound of music”. No bo kto by pomyślał, żeby bądź co bądź rockowy zespół jakim jest Laibach pojechał na koncert do Korei Północnej!

Twierdzę, że zanim posłucha się tej płyty należy obejrzeć dwugodzinny dokument z kanału Planete + o podboju tego kraju przez tychże jugolskich rebeliantów. Laibach zagrał tam koncert, którego przygotowania to jest hit nad hity. Technologia koreańska z lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku nie nadążała za pomysłami i techniką zespołu. Koniec końców po sporach z cenzorami, tłumaczeniami tekstów na północnokoreański, zdjęciu kilku filmików i zgodzeniu się na prawie wszystko czego życzyli sobie gospodarze Laibach wystąpił! Totalny misz masz pompy, farsy i groteski w klimacie akademii ku czci Wielkiego Słońca Narodów czy odświętnej sesji parlamentu NRD z okazji dwudziestolecia powstania muru berlińskiego zmiksowane z występem rockowym i pokazem baletu chińskiej opery narodowej. Muzycznie to melodie jakby zmieszać Rammstein z deklamowaniem wierszy na apelu rocznicowym w domu kultury z okazji imienin sołtysa z ideologią dżucze przy akompaniamencie tradycyjnych instrumentów ludowych w zapóźnionej technologii. Do tego białe koszule i granatowe spódniczki koreańskich chórzystek jak na Dniu Babci i Dziadka w przedszkolu w małej mieścinie 45 lat temu.

Ale nie myślcie, że mi się to nie podoba. O co to nie- klimat jest tu naprawdę nieziemski. Laibach dał tym ludziom trochę …hmmmm….wolności? Pokazał im trochę świata, pokazał, że ci z zachodu nie tylko czają się z karabinem za rogiem jak mówi ichnia propaganda, ale są normalnymi (jeśli tak można powiedzieć o Laibach) ludźmi. Wspólne muzykowanie jest zawsze elementem spajającym i integrującym. Różne kultury mieszane razem na scenie bardzo fajnie się sprawdzają. Ta wzajemność i poszanowanie były tu widoczne. Warto to sprawdzić i posłuchać, bo to jest połączenie skansenu z wolnym światem w niezwykłej i niespotykanej dotąd konwencji.

Trudno mi się wypowiadać na temat moralności, etyki i tego czy zespoły z Europy czy USA powinny tam występować. No bo argumentem jest to, że legitymizuje się w ten sposób zły i morderczy ustrój. Ale z drugiej strony do nas też przyjeżdżały zespoły z zagranicy w czasach niesławnego systemu i może nawet to po trochę przyczyniło się do jego upadku?

Będąc kilka miesięcy temu  w nowojorskim Museum Of Modern Arts zwiedziłem czasową wystawę o jugosłowiańskiej socrealistycznej myśli techniczno- budowlanej. Specyficzne koncepcje architektoniczne mieszały się z projektowaniem Nowego Człowieka, Nowoczesnego Jugosłowianina i Wielkiej Socjalnej Jugosławii. Potężne, monumentalne budynki, stadiony, hale wystawiennicze, sale koncertowe, szerokie ulice, wielkie ronda z klombami pełnymi kwiatów- wszystko to napuszone i z wielkim rozmachem. To też pozwala zrozumieć Laibach i ich podejście do tego co było, tego co jest i tego co będzie.

Słuchamy w jamie!

Ps.  inna sprawa, że Ojciec Korei to ma zawsze fejdzika jak się patrzy

wróć do listy wpisów