recenzja #47

dodano: 22 kwietnia 2019

RECENZJA #47

„Green Book” movie soundtrack– LP  (EditionsMilan Music Records)  2019

By Adam Szulc Barber marzec  2019

 

Piękny, wzruszający film…nie jest łatwo mówić o trudnych sprawach w sposób prosty, nienachalny, ale zarazem niebanalny i bez propagandy. Ale reżyserowi Peterowi Farelly’emu to się udało. Pewnie dlatego, że życie samo napisało scenariusz, ponieważ jest ten obraz jest oparty na prawdziwej historii. 

Dwóch totalnie pod każdym względem odmiennych od siebie ludzi spędza sobą dwa miesiące życia będąc razem praktycznie przez 24 h. Jeden jest czarny- gra go oskarowo Mahershala Ali. Wciela się w rolę muzyka, pianisty, dystyngowanego i dobrze wykształconego dżentelmena Donalda Shirleya, który jest wożony na swoje koncerty przez postać o imieniu Tony z ksywą Lip. Tenże osobnik jest biały i prosty jak drut, żeby nie powiedzieć prostacki, co uwidacznia się w każdym jego geście, słowie i oddechu. To moim zdaniem jak na razie genialna życiówka Viggo Mortensena, który do tej roli mocno przytył i zagrał delikatnie mówiąc przeznakomicie!

Całość fabuły jest właśnie oparta na kontraście tych postaci. Z tego wynikają elementy zarówno komediowe jak i tragiczne. Z tego wynikają radości i kłopoty obu bohaterów i to między nimi jest zbudowana cała filmowa interakcja. Akcja dzieje się w roku 1962 w czasach kiedy segregacja rasowa na południu wciąż ma się dobrze, więc dopóki grają koncerty (grają bo to jest trio) w stanach północnych i względnie środkowych dopóty nie pojawiają się poważniejsze problemy. W momencie ich pojawienia się w dolnych częściach Stanów Zjednoczonych czyli na tak zwanym „Deep South” na przykład w Georgii czy Alabamie świat się totalnie zmienia…

Tytułowa „Green Book” to książka dla kolorowych obywateli USA w celu ich bezpiecznego podróżowania. Podawała ona adresy miejsc, w których mogli bez strachu zatrzymać się na noc lub posiłek. Ta książka służyła wtedy za przewodnik wszystkim, którzy mogli się obawiać rasowych uprzedzeń ze strony białej ludności.

Film świetnie opowiada całą historię. On jakoby opowiada świat, jaki wtedy był codziennością. Powinniśmy wyciągnąć wnioski, które nie są tu podawane jednoznacznie, ale są czytelne i jasne. Bazą jest budująca się przyjaźń kierowcy do swojego pryncypała i czarnego szefa inteligenta do buraczanego Włocha ze swoją filozofią życiową. Bazą jest też zrozumienie drugiej osoby i to, że wolność oznacza, że mogę robić to co chcę dopóki moja pięść nie dotyka czyjegoś nosa.

Poza tym, a może przede wszystkim jest to film drogi. Tak popularna formuła wśród obieżyświatów, easy riderów i wszystkich, którzy chcieliby ruszyć przed siebie ściskając w ręku kamyk zielony i patrzeć jak wszystko zostaje w tyle. À propos zielonego kamyka- gra on tu również ☺

Ale to jest przede wszystkim recenzja płyty winylowej z muzyką do filmu, a ja tu cały czas o filmie. A ten obraz jest PRZESIĄKNIĘTY muzyką!

Muzyka zawarta na tym albumie to od początku do końca całkowity zapis muzyki z „Green Book”. Jest tam wszystko co słychać na ekranie- od samego startu kiedy Tony pracuje jeszcze w klubie Copacabana i przygrywa tam doskonały rozrywkowy ragtimowo- jazzowy band, poprzez fragmenty koncertów Dona Shirleya na legendarnym Steinwayu, poprzez utwory, które grały w radio podczas tej podróży czyli Jack’s Four, Kris Bowers, Bobby Page and The Riff-Raffs czy improwizowany występ w „Pomarańczowym Ptaku” aż do wigilijnego finału na Bronxie. Mamy tu: radość i smutek, prostotę i zawiłość życia, wrażliwość, nostalgię i mnóstwo pozytywnych emocji. Muzyka opisuje ten film tak samo jak fenomenalne zdjęcia i pastelowe kolory.

Oglądać i słuchać.

Słuchać i oglądać.

A my słuchamy w jamie!

wróć do listy wpisów