recenzja #51

dodano: 01 maja 2019

RECENZJA #51

„Five by 4 vol.1”- Compilation Lp ( Raven Records ) 1965 / 1981

By Adam Szulc Barber maj 2019

 

Po raz drugi byłem w marcu w nowojorskim sklepie płytowym Generation Records. W trakcie przeglądania sterty używanych winyli z napisem „Garage rock ‘60’s” wpadła mi w oko okładka nieznanych mi zupełnie australijskich pionierów rocka z połowy lat sześćdziesiątych. Ciekawość zwyciężyła i bez odsłuchiwania odłożyłem na bok. Odsłuchuję teraz czyli w majowy weekend i podzielę się tym co tam Australijczycy pogrywają. Jeszcze tylko jedna dygresja- przede wszystkim po w miarę dogłębnej kwerendzie konstatuję, że scena tego typu muzyki na Antypodach była przeogromna i prawie w ogóle nieznana w Europie. Większość z nas zna takie tamtejsze tuzy jak AC/DC, Bee Gees czy Midnight Oil, ale setki kapel, które nie przebiły się do ogólnej świadomości zakurzone zalegają na półkach ze starymi winylami i zajmują miejsca na dyskach kolekcjonerów. 

A scena z muzyka australijską była bardzo duża, tak jak duża jest Australia. Najczęściej wpływ na ich zespoły miała muzyka z USA i Wielkiej Brytanii. I tak od lat pięćdziesiątych istniały pierwsze rockowe czy rockandrollowe twory mniej lub bardziej popularne w swoich miastach. Ale kolejna dekada to masowy wysyp wokalistów i zespołów grających muzykę w klimacie The Beatles.

Składanka „Five by 4 vol.1” z serii „Australian Rock Archives vol.2” to jak sama nazwa wskazuje czterech wykonawców grających po pięć kawałków. Wszystkie nagrania pochodzą z lat 1964-66 i ukazały się w 1981 roku dzięki lokalnej wytwórni Raven Records. Dostęp do nich był możliwy dzięki zbieraczowi muzyki australijskiej z tamtego czasu, który posiada (posiadał?) nieprzebrane skarby w ogromnych ilościach mniej lub bardziej znanych wykonawców z Australii. Ta osoba to niejaki George Crotty, który udostępnił wybrane utwory, a Raven Records zrobiła z tego kilkanaście różnych winylowych składaków, w tym tenże opisywany.

Dwóch wokalistów z zespołami na pierwszej stronie to: Tony Worsley i Mike Furber. Obaj urodzeni w UK i obaj wyglądający jak kopie Wielkiej Czwórki z Liverpoolu. Ten pierwszy to rodzaj ostrzejszego rhythm and bluesa zmieszanego trochę z klimatami gitarowymi lekko a’la New York Dolls. Przyjemne, choć nienachalnie przebojowe. Trzy kawałki własne i dwa covery: jeden angielskiego The Undertakers, a drugi amerykańskiej wokalistki Etty James. Tony Worsley już nieżyjący był słynny też z tego, że jako pierwszy grający rockandrollową muzykę Australijczyk miał długie włosy. 

Mike Furber gra i śpiewa trochę w klimacie The Kinks, ale ten pan wrzeszczy jak w punkowym zespole! Tu ma u mnie duży plus! Poza tym muzycznie czasami pojawiają się tutaj dęciaki i harmonijka i dodaje to kolorytu.

Strona druga tego albumu to dwa zespoły: The Allusions i Steve & The Board. Oba grają bardzo podobnie w stylu poprawnego, ale wymykającego się trochę schematom big beatu, choć pierwszy z nich ma manierę wokalną podobną do Johnny Rottena. Podobają mi się ich zwolnienia w stylu hardcorowych breakdownów.

Z kolei Steve Kipner ze Steve & The Board to syn Nata Kipnera- znanej osobistości muzycznej z Australii, szefa wytwórni Spin Records i producenta Bee Gees. Steve miał 16 lat gdy dołączył do The Boards i razem wylansowali znany (tamtejszej publiczności hit „Giggled Eyed Goo”). Aranże mocniejsze, bardziej rockowe, ale wszystko w manierze brytyjskiego rocka tamtego okresu.

Ogólnie cała czwórka grających kapel i wokalistów z tej płyty to zżynka z Beatlesów. I w to wchodzi wszystko: ubiory i fryzury oraz brzmienie zespołów, teksty, wokalizy i aranżacje. Ale jakkolwiek na to nie patrzeć to solidny kawałek big beatu i rockandrolla z początkującym rockiem.

Słuchamy Antypodów sprzed lat w jamie!

wróć do listy wpisów