recenzja #53
RECENZJA #53
Tronos –LP „Celestial Mechanics” (Century Media Records) 2019
By Adam Szulc Barber maj 2019
TRONOS to nowy twór Shane’a Embury z Napalm Death / Brujeria, który odwrotnie proporcjonalnie do ubytku swoich włosów ma coraz więcej pary w swoim basie! Bo Shane’owi nie wystarcza już macierzysta formacja + granie w side projekcie, który stał się prawie tak głównym jak N.D + angażuje się non stop w kilkanaście różnych muzycznych projektów jak na przykład Lock Up + wytwórnia płytowa i setki koncertów rocznie! Niesamowite jak on poświęcił się ekstremalnej muzyce nie tracąc szacunku fanów i nie strugając gwiazdy. Dla niego WIELKI SZACUN!
Muzyka na tym albumie to mieszanka Napalm Death (jakże by inaczej), Godflesh i trochę …Killing Joke. Jest to też wypadkowa ekspresji każdej z gwiazd na tym albumie, ale o tym poniżej. Dużo na tej płycie jakichś niezrozumiałych dla mnie eksperymentów, przedziwnej ezoteryki, rozważań starszych panów w kwestii sensu istnienia, a za mało konkretnej muzy. Brzmienie bardzo poprawne, bo za robotę wzięli się najlepsi w branży i wiedzieli czego chcą. Beczki chodzą jak trzeba, podwójna gira lata równiutko jak maszyna parowa, ale kiedy wszyscy zaczynają łojenie to jest to takie przewidywalne. Fakt, że oczekiwałbym od nich napalmowych blastów tylko po co wtedy byłby side-project? Więc nie czepiam się aż tak bardzo. No, ale trochę muszę.
Zacznę analizę kawałków od tylca i nieskoordynowanie, ale tak bym tę płytę poukładał. Lubię utwór „Premonition”, bo jest wolny, ciężki, klimatyczny, majestatyczny i przypomina mi bardzo bonus Napalmów z albumu „Smear Campaign” pt.”Atheist Runt” albo z tej samej płyty intro o nazwie „Weltschmerz”. Naprawdę „Premonition” robi robotę i mógłbym go słuchać w kółko. Rozkręca się świetnie i płynie doskonale od początku do końca. Ostrzy mi to jeszcze bardziej zębiska na napalmowe nowości! Przed „Premonition” jest „Birth Womb”, ale to nic specjalnego: jest tam rzeczywiście bardzo dobry rytm z przyzwoitym brzmieniem w średnio szybkim tempie, ale jest to zupełnie przeciętne i to trochę za mało w XXI wieku, żeby mnie zadowolić.
„Judaszowa kołysanka” podoba mi się, bo ma klimat podobny do „Premonition”. Jest tam cały wolny Napalm jak lubię. Są zmiany tempa i wzrastające napięcie. Jedyny minus to te zaśpiewy jakiejś zawodzącej syreny w podkładzie, ale po obejrzeniu teledysku do tego numeru zrozumiałem- tam jest bardzo dużo wody jak w Aquamanie!!
Mamy tu 10 utworów, z których kilka wgniata w ziemię, ale większość jest po prostu taka sobie. Na przykład rozpoczynający całość „Walk among the dead things” intruje i intryguje głosami z zaświatów. Fajnie rokuje, jest długi i mocarny, ale jest tam coś nudnawego, choć motoryka ciekawa.
„The Anciet deceit” nic nie wnosi, jest nijaki i mimo dużego zamieszania gitarowo- perkusyjnego nic tak naprawdę się tam nie dzieje. „The Past Will Wither and Die” jest petardą, choć te same patenty są już w „Premonition”- znowu bonus ze „Smear Campaign”, ale cały utwór jako osobna całość świetny z dobrą konstrukcją. „Beyond the stream of consciousness” to rzeczywiście odpłynięcie w inne stany świadomościowe, ale nawet fajny. No taka jest ta płyta bardzo nierówna. Jeśli jakieś numery są super- zwłaszcza te w stylu napalmowym, to inne dziwolągi jakoweś.
Nie mogę powiedzieć, żebym miał się po przesłuchaniu „Celestial Mechanics” (kilkukrotnym!) przewrócić i nie podnieść z wrażenia i mimo wszystko czekam niecierpliwie na nowy N.D., ale muza tutaj jest poprawna, no i skład tej efemerydy jest typu „all heroes on one board”. Konkretnie grają tu: na czterech strunach wymiata Shane Embury, jest tu Russ Russell (At The Gates, Napalm Death) jako producent, a na garach Dirk Verbeuren (Megadeth, ex-Soilwork). Ale wspomagają również wielkie gwiazdy: Billy Gould (Faith No More), Troy Sanders (Mastodon) oraz Danny Lilker (Nuclear Assault), Denis “Snake” Belanger (Voivod) i Erica Nockalls (The Wonder Stuff). Zwłaszcza w tym „celebryckim” chaosie interesuje mnie Lilker, którego zasłuchiwałem się 30 lat temu w Extra Hot Sauce- ktoś jeszcze pamięta tamten projekt???
Lecz gdyby nie było takiego lineupu, to mam wrażenie, że ta kapela by gdzieś zniknęła w odmętach metalowych płyt. Słucha się dobrze, ale za rok się zapomni…Oni sami nazywają swój twór „Międzygalaktycznym szaleństwem”, więc może kolejne płyty w planach? Się posłucha….się zobaczy…
Na koniec albumu mamy przepyszny cover Black Sabbath „Johnny Blade” z płyty „Never say die!” z 1978 roku, chociaż brzmi on jak z zupełnie innej bajki. Mam wrażenie, że nikt przed nimi go nie skowerował, a to już jakiś plus!
Oprócz tego extra okładka!
Podsłuchujemy w jamie!