recenzja #6

dodano: 16 lutego 2019

RECENZJA #6

Bloodclot- Lp „Up in arms” ( Metal Blade ) 2017

By Adam Szulc Barber listopad 2017.

Słynny @Cro- mags…czy można ich nie lubić? A jeśli lubi się Cro- mags, to lubi się też side projekty ich członków zwłaszcza tych najważniejszych jak John Joseph i Harley Flanagan. I właśnie tego pierwszego dotyczy @Bloodclot. To w ogóle super star line up band, bo oprócz wokalisty Josepha, mamy w składzie znanego skądinąd gitarzystę Todd’a Youth (@Agnostic Front, @Danzig), Nick’a Oliveri na basie (@Queens of the Stone Age) i perkusistę Joey Castillo (Queens of the Stone Age, Danzig). Bardzo lubię taki prosty, czteroosobowy skład z jedną gitarą i podstawową sekcją rytmiczną doświadczonych muzyków, bo to gwarantuje, że muzyka znowu chwyci moje serce tak jak dwadzieścia lat temu chwycili chłopacy z @Redemption 87, którzy swoją płytą dla @New Age Records  skradli mnie na kilka miesięcy, bo tak jak Bloodclot chcieli powrotu muzyki hardcore punk do korzeni i zawrócić tę muzykę z drogi na metal i komercję.

I tak właśnie grają Bloodclot na longplayu  „Up in arms”. Proste, szybkie, dość melodyjne i chwytliwe kawałki- bardzo mocno odnoszące się do pierwszego, najważniejszego i jednego z najbardziej inspirujących albumów ever w muzyce hard core czyli Cro-mags „Age of quarrel”, ale też z taką samą mocą słychać impresje z kolejnych ich płyt takich choćby jak : „Best wishes” i „Near death experience”.

Całość rozpoczyna się sprzężeniami w starym stylu i cromagsową gitarą i od razu do przodu. Wokal Josepha nie do przegapienia, od razu wiadomo kto to śpiewa, od pierwszej sekundy słychać, że to właśnie on stoi za mikrofonem.

Utwory są proste jak konstrukcja cepa i wyciągają z hard core’a ten pierwotny instynkt i  chciałoby się powiedzieć atawistyczną siłę. Ja wychowałem się właśnie na takich zdecydowanych kawałkach, gdzie rytm  jest jasny i przejrzysty, gdzie utwór jest zbudowany na zasadzie zwrotka, refren, zwrotka, refren i gdzie wokalista nie sili się na śpiewanie tylko wykrzykuje swoje frustracje, swój gniew i swoją wściekłość. To jasne, komunikatywne i rzec by można łopatologiczne przesłanie ujęło mnie ponad trzydzieści lat temu, kiedy zacząłem słuchać tej muzyki. Dlatego tak polubiłem  te nagrania, bo przypominają mi stare składanki ze wschodniego i zachodniego wybrzeża: „This is Boston not L.A.” i moją ulubioną „Not so quiet on the western front” z kapelami z Kalifornii i Newady. Ale nie tylko wpływy starych kapel z tych składanek i pierwocin cromagsowych możemy usłyszeć na „Up in arms”. Zarówno wokalnie Joseph próbuje momentami naśladować badbrainsowego H.R’a z dwóch pierwszych płyt, ale zwartość i nieskomplikowanie kompozycji bardzo przypomina mi właśnie najbardziej nagrania czarnych waszyngtończyków. Często mam wrażenie, że całe riffy z szybkich nagrań @Bad Brains zostały przeniesione żywcem na tę płytę.

A więc mamy płytę, która nie jest zupełnie odkrywcza ani w warstwie muzycznej ani tekstowej- może nawet jest wtórna, bo powiela stare patenty, ale przede wszystkim odkrywa dla nas to co najlepsze, podskórne i zapomniane w hardcorowym światku i właśnie dlatego jest piękna w swej surowości, w swoich krótkich przenikających do środka głowy solówkach, w krótkich wykrzyczanych frazach, w nieprzekombinowanych beatach perkusyjnych i basie ciągnącym całość niemiłosiernie do przodu.

Siła w prostocie? Dlaczego nie. Po co kombinować jak do ludzkich głów najłatwiej trafić prostym słowem i diabelnie motorycznym rytmem?

Słuchamy w jamie od jakiegoś czasu- a polecam mocno na jesień, która ma to do siebie, że może trochę dołować.

Piąta płyta roku w jamie.

wróć do listy wpisów