recenzja #61

dodano: 16 września 2019

RECENZJA #61

Booze & Glory „Hurricane” – LP (Scarlet Teddy Records) 2019

By Adam Szulc Barber wrzesień 2019

 

Wielką radością dla mnie i dla Jamy jest to , że recenzuję płytę, która będzie miała swoją premierę za równy miesiąc 18 października! Dostałem od zespołu materiał promo do wcześniejszej recenzji co jest zaszczytem. Pozuję więc do zdjęcia z okładką płyty, której jeszcze nie ma!

Ale już niedługo, bo nawet w Jamie od dnia premiery będzie można kupić ten album- preorder możliwy już na naszej stronie, więc nie zwlekajcie i zamawiajcie, bo naprawdę WARTO!!

 

Zamówienia tu:

https://adamszulcbarber.com/produkt/74/booze-glory-hurricane-lp-winyl-2019

https://adamszulcbarber.com/produkt/75/booze-glory-hurricane-cd-2019

 

Poza tym śledźcie nasz fb, bo już w listopadzie będę w gościnie w buzandglorowym barber shopie na Śląsku.

 

Ale do rzeczy:

„Hurricane” to piąty pełny album tej ekipy. Skład zespołu jak i cała nowa płyta Booze & Glory są mocno międzynarodowe (line-up jest latino-włosko-polski, choć w zasadzie londyński), a całe nagranie zostało poczynione z pomocą szwedzkiego znawcy i guru muzyki melopunk czyli Mathiasa Farma z melopunkowego Millencolin w jego słynnym studio Soundlab w Orebro.

Zespół do tematu podszedł bardzo na serio, bo najpierw pojechali do Polski zarejestrować wersje demo nowych kawałków, a dopiero potem dwukrotnie ruszyli do Szwecji na ostateczne nagrywki.

12 kawałków w jedną godzinę lekcyjną sprawia, że chcesz słuchać i słuchać raz za razem. Chłopacy są w wyśmienitej formie, są fajnie ograni i widać, że tworzenie nowych numerów sprawia im przyjemność. Zresztą widziałem ich w tym roku na żywo podczas berlińskiego Persistence i ogląda się ich z przyjemnością. Poza tym sukces rodaków cieszy. Wspomniana europejska trasa Persistence, kilkutygodniowe tour z Dropkick Murphys po Stanach, koncerty w Azji, Ameryce Południowej, Australii czy wspólne sztuki w Niemczech z The Broilers to już nie przelewki. Poważny zespół na poważne czasy.

Album „Hurricane” to bardzo dojrzała i nowoczesna muzyka z pomieszanymi stylami oi, street punk, surf punk i oczywiście tak charakterystycznymi dla tej ekipy kibolskimi zaśpiewami. Wszystko ze smakiem, i odrobiną pieprzu tak przecież potrzebnym przy drapieżnej muzie.

Startujemy z pierwszym utworem na ostro. Jest to „Never again”. To znaczy wstępik jest spokojny, organowy, ale zaraz po tym intro leci piękna punkowa karuzela. Równo, konkretnie i do przodu. Kolejny cios w zęby to „Ticking bombs”. Po nim typowy B&G czyli „10 years”. Chórki, średnie tempo, dużo energii- bardzo dobrze się słucha tych utworów.

 

Znany już wcześniej z koncertów, teledysku i mediów społecznościowych doskonały przebój i zarazem pierwszy singiel anonsujący „Hurricane” to „Live it up”. Jest to punkowy hit nad hity. Sprawny, szybki, dynamiczny i melodyjny. Można nucić przy goleniu, a poza tym porywa brzytwę do góry! Romantyczna ballada „The Guv’nor” o Lennym McLeanie znanym brytolskim bokserze, aktorze, łobuzie, celebrycie, człowieku z gminu kochanym przez londyńczyków chwyta za serce prostotą i szczerością. Pokazuje też, że chłopacy mają swoje podejście do sprawy, szanują uliczne korzenie i chcą pisać o ludziach z krwi i kości. A to nie jest nigdy łatwe, bo ludzie nie są czarno-biali, a pozytywne charaktery są często bardzo wykoślawione. Przy opisach takich postaci bardzo szybko można popaść w patos- im się udało tego nie popełnić.

Tytułowy „Hurricane” to kolejny spokojniejszy kawałek z forteklapą w tle. Zmuszający do zastanowienia nad sobą i do refleksji w ogóle nad życiem. Ten tekst jest chyba jednym z najlepszych na tej płycie. Dobrze, że to ten tytułowy- to dobry akcent na słowo pisane tak ważne w punkowym światku. Po drodze trzy kolejne mocne strzały w samo okienko z karnego, wolnego i narożnika czyli „My heart is burning”, „Goodbye” i „Darkest nights”.

Dla miłośników przeróbek (ja do nich należę!) i lat osiemdziesiątych (też tu jestem!) jest „I’m still standing” czyli brawurowo wykonany cover Eltona Johna! Potem znowu powrót do ulubionej maniery Boozów czyli „Three points” jako hymn pochwalny na rzecz klubu „West Ham United” ze wschodniego Londynu, z którym zespół na obczyźnie jest bardzo zżyty.

Na zakończenie mamy wprowadzający w sentymentalny klimat bardzo nastrojowy utwór znany jako drugi singiel. Jest to w pewnym sensie deser i wisienka na torcie w jednym czyli „Too soon”. Fajne zakończenie poważnej płyty dorosłych facetów po dziesięciu latach grania. Widać, że lata w trasie i wędrówki po całym globie procentują otwarciem i większą dojrzałością….każdy dorasta, ale nie oznacza to, że trzeba się wyzbyć ideałów. Po prostu nie rzuca się już kamieniami tylko słowami, bawi muzyką, dodaje szersze instrumentarium i walczy tekstem. Może jest trochę mniej szorstko niż wcześniej, ale to świetna i konkretna płyta.

Warto dodać, że tym razem B&G wydali tę płytę sami bez żadnej wytwórni z zewnątrz. Wszystko sfinansowali również bez niczyjej pomocy czyli: nagranie, wydanie, merch, teledyski itd za swoją kasę.

A poza tym muzycznie to stary, dobry Booze & Glory w nowszej odsłonie po wielu latach grania i ogrania. Bardzo spójna płyta klimatem osadzona w starych czasach i mocno prąca do przodu. Więcej tu przemyśleń nad życiem i osobistych rozterek jak na przykład w „My heart is burning”, chociaż nadal walą prosto z mostu w sam środek tarczy. „Hurricane” to świetny album i jak huragan wtargnie na rynek muzyczny za około miesiąc. Bo jest to po prostu dobrze skrojony rockandroll.

No i wreszcie im urosły brody!!!

Od 18 października słuchamy nałogowo w jamie!

 

Booze & Glory x Blade & Glory Barbershop x Klub u Bazyla x PERSISTENCE TOUR x Dropkick Murphys

 

ps. a 15 grudnia widzimy się na ich koncercie w Poznaniu.

wróć do listy wpisów