recenzja #87

dodano: 20 lipca 2020

RECENZJA #87

Hank von Hell – Lp „Dead” (Columbia Records 2020)

By Adam Szulc Barber lipiec 2020

 

Każdy kto choć trochę interesuje się rockandrollem musiał słyszeć o tym panu. Były wokalista Turbonegro w tamtym zespole zasłynął charyzmą i poczuciem humoru, ale też wieloma różnymi, nieskładnymi bredniami rozpowiadanymi o sobie na lewo i prawo. Jednak w swoim solowym projekcie jego EGO urosło do rozmiarów słonia. Bo Hank jest jak kaskader, który z uśmiechniętą miną leci bez żadnych zabezpieczeń z samego Everestu krzycząc „Nic mi nie jest!”. A jego mniemanie o swojej osobie i mania wielkości mogą go kiedyś zjeść. Mimo tego całego napompowania lubię ten muzyczny klimat. Bo to właśnie freakowcy ruszają ten świat z posad i to dzięki takim jak HvH wyśmiewana muzyka w klimacie kalifornijski Pudel Rock wraca na salony w nowej, świeżej odsłonie z pazurem godnym najlepszej stylistki paznokci.

Ta płyta to przede wszystkim rozrywka. Muzycznie to jest hybryda. Ale bardzo sprawna, dynamiczna i …nie boję się użyć tego słowa …taneczna! Tak, tak- girka potupuje, głowa banguje, a całe ciało podryguje w takt odrodzonego prostego i harmonicznego rytmu.

Skrzyżuj Mötley Crue, Van Halen, Ramones i Turbonegro, a wyjdzie ta piekielna mieszanka melodii, rockandrolla, punkowej fiesty i cieszącej ucho muzyki na dyskotekowym parkiecie. Straceńczy, rozpaczliwy i desperacki styl ma tak naprawdę w swojej dość płytkiej warstwie przypominać komercyjnego GG Allina, ale umówmy się to takie rockandrollowe mrugnięcie okiem do słuchacza, który lubi punkowe kontestacje. Nie mu tu jakichś głębokich przemyśleń, a ta stylówka Hanka rodem z horrorów klasy B umiejscowionych w podrzędnym motelu w Arizonie opowiada nam swoją bajkę- straszajkę, która wcale nie jest straszna. Bo Hank jest trochę jak Mike Wazowski, którego nikt się nie boi.

Nie da się nie wspomnieć o podobieństwie do wymienianego już tutaj tego zespołu na literę T. Wokalista ten sam, z podobną manierą śpiewania, a cała płyta jest podobna do ich nagrań. Hank von Hell nie sprzedaje nam jednak takiej ostrej odmiany death punka. Mamy tu wygładzone oblicze rockowego cyrku, ale specyficzny turbonegroniasty styl jest tu podskórnie mocno wyczuwalny.

Płyta idealna na lato. Do fury nad morze i przy otwartym oknie i zimnym łokciu można dawać na cały gaz.

Mój ulubiony kawałek to „Blackened eyes” oraz (nomen omen) "Disco".

Całości rzecz jasna słuchamy w Jamie!

 

Hank von Hell x Turbonegro x Motley Crue x Ramones x Van Halen x Columbia Records x GG Allin

wróć do listy wpisów